Rianai powoli przestępowała w klatce, próbując zrozumieć swoje nowe ciało. Język wystrzeliwał, łowiąc zapachy wilgoci, kamienia i obcej magii. Wszystko zdawało się potwierdzać jej teorię – była żywiołakiem.
Z lewej strony miała pusty, ciemny korytarz, prowadzący w głąb jaskini. Pochodnie migotały gdzieś w oddali, rzucając długie cienie. Nikt tam nie chodził – przynajmniej nie teraz.
Vunnud zdecydował się na obserwację, kontrolując swój lęk metodami wojownika. Władcza ambicja kazała mu skupić się na czymś innym niż ból. Jego puma wsłuchała się w kakofonię metalu i mamrotania elfów, a dzięki wyostrzonym zmysłom mogła posłyszeć czkawkę serca...
jednorożca!
Vaelin nurkował w akwarium, unikając szczypiec. Woda była jego domeną, i dzięki niej druzgotek poruszał się zwinnie, od narożnika do narożnika. Elf musiał sięgać daleko, wyciągać rękę, tracić równowagę. Nie sposób było złapać tak upierdliwe stworzeie.
Smocza podświadomość błotoryja
Wasaka podpowiadała, że każda klatka powinna mieć zamek. I miała. Ale co najbardziej zwracało uwagę to niezbyt starannie wykonane zawiasy. Jeden celny cios języka mógłby pomóc... choć tak naprawdę mógłby go przeznaczyć też na coś innego. Szyja pobliskiego elfa wydawała się bardzo kuszącym celem.
Nari wołał rozpaczliwie, ale nikt nie odpowiadał. Ból ostry jak żyletki dźgał go w oczy, a wielka ręka co raz szybciej zbliżała się do klatki, gotowa się na nim zacisnąć.
Rairish próbował wysłać odpowiedź do Nariego, ale ciało pustynnego gońca było puste, pozbawione aktywnego źródła maddary. Zamiast tego czarodziej skupił się na uspokojeniu gońca, poprzez pokazanie mu bezpiecznych wspomnień miejsc wolnych od bólu. Zadziałało, bo zwierzę otworzyło paszczę, wydając z siebie nieznane dotąd nikomu dźwięki, co zwróciło uwagę zasasdniczo każdego ze zgromadzonych tu elfów.
Zanim
Hisseth poznał los biesa, wizja zaczęła się rozpadać.
Najpierw subtelnie – obraz zadrżał, jakby ktoś zmącił wodę w stawie. Ściany jaskini zafalowały, elfickie twarze rozmazały się jak farba w deszczu, a zwierzęce formy, w których uwięzione były jaźnie smoków, zaczęły raz być smoczymi, a raz z powrotem tymi obcymi.
Świat zakręcił się wokół nich, obracając się w niemożliwych kierunkach. Góra była dołem. Ogon był zadem. Łapa była nozdrzami. Nic nie miało sensu.
Obraz migotał jak płomień świecy w podmuchach wiatru.
Jasno, ciemno, jasno, ciemno.
A potem wszystko zrobiło się czarne.
[SKAZA GRANATU]
3/10 ; bies
Widział zimne ściany i metalowe stoły. Elfy pochylone nad nim, zapisujące, notujące, eksperymentujące.
Mrugnął.
Teraz był w Widmowej Kotlinę. Zebrane wokół niej smocze sylwetki, patrzące na niego z
pogardą. Z
nienawiścią. Otaczali go, warczeli, szykowali się do...
Mrugnął.
Elf wyciągał z kieszeni dziwne, ostre narzędzie błyszczące w świetle kryształów. Zbliżał je do jego tylnej łapy, do palców. Zupełnie jakby chciał...
Mrugnął.
Stado. Znęcali się nad nim. Dlaczego? Co zrobił? Był jednym z nich, prawda? Prawda?
Mrugnął.
Kim był? Biesem? Smokiem? Więźniem? Członkiem stada? Eksperymentem? Dlaczego nie mógł się ruszyć?
Nie wiedział. Obrazy mieszały się, nakładały na siebie, rozdzierały rzeczywistość na strzępy. A Skaza Granatu krzyczał – albo myślał, że krzyczy – ale nie był pewien, czy w ogóle istnieje.
[WARKOCZ KOMETY]
4/10 ; myszolot
Nie był już w ciasnej klatce. Teraz leżał na stole. Twardym, zimnym, wbijającym się w jego drobne ciałko jak lodowiec. Dzięki światłu odbijanym przez kryształy widział—
oh! To jego skrzydło! Małe, pierzaste, pokryte delikatnym puchem w odcieniach brązu i złota. Chciał nim poruszyć w tandemie z drugim, przekręcić się na brzuch i odlecieć... ale nie mógł.
Spróbował jeden raz, drugi, ale mięśnie nie współpracowały. Zupełnie jakby ich już nie posiadał.
Panika eksplodowała w jego małej piersi. Próbował krzyczeć, wrzeszczeć, ale z dzioba wydobyło się tylko ciche
"nie... nie... nie!"
Miał słowa, ale co z tego, skoro nie miał skrzydła?!
Wielka twarz elfa pochyliła się nad stołem, i coś podpowiadało Nariemu, że to nie był koniec krojenia.
Co dziwne, w całym natłoku paniki zdołał zadziwić się faktem, że rana pooperacyjna w miejscu ucięcia była zabezpieczona i nie sączyła się z niej żadna krew. Czym był ten dziwny, cienki materiał tworzący ciemne kreski wzdłuż amputowanego ramienia?
[JEDNO SŁOWO]
5/10 ; druzgotek
Leżał na zimnej podłodze, poza akwarium, dusząc się. Próbował wciągnąć powietrze, ale poczuł jedynie palący ból i coś ciepłego spływającego po bokach szyi.
Krew?
Miotał się na boki jak ryba wyrzucona do brzeg, dopóki nie podszedł do niego jeden z elfów i nie uniósł go za jedną z macek, trzymając go do góry nogami. Świat kołysał się na boki, a druzgotek dostał czkawki.
Plusk!
Woda otoczyła Vaelina ze wszystkich stron. Przyzwyczajone do podwodnego życia ciało rozluźniło się z ulgi, gdy druzgotek opadł na dno akwarium, szukając w nim ukojenia.
Przynajmniej dopóki nie zorientował się, że nadal nie mógł oddychać.
Dwa elfy stały nad akwarium, obserwując. Jeden z nich notował coś na zwoju, spokojnie, obojętnie, drugi coś do niego mówił.
Patrzyli jak istota wody się topi.
[WICHROGŁOS]
7/10
Patrzył na zwłoki pumy. Leżała na stole, z nieruchomymi, szeroko otwartymi oczami. Krew zaschła wokół szyi, gdzie ktoś zrobił nacięcie.
Czy był martwy...? Nie. Nie mógł być. Bo wtedy jak mógłby myśleć?
Jego uwagę zwróciły rozmowy w nieznanym mu do tej pory języku, choć kiedy tak się nad tym zastanowił, zdawało mu się, że znał go od zawsze.
– Hm, znowu się nie udało. Ten pewnie nie przeżyje dłużej niż minuty.
– Mhm, pewnie nie. Potrzebujemy morskiego smoka do dalszych testów. Czy Trundia nadal je oferuje?
–
Tch, żartujesz? Już dawno po wojnie. Zresztą przemycenie tu żywego okazu będzie-
– Nie musi być żywy, prawda Elredzie?
Zapadła cisza, a kiedy nikt się więcej nie odezwał, Wichrogłos zerknął sobie przez ramię, napotykając wyczekujące spojrzenie dwójki elfów. Nie był w stanie określić jak wyglądali – wokół ich głów pojawił się dziwny dym.
Ale nie to powinno być jego największym zmartwieniem. Zadano mu pytanie i oczekiwano, że odpowie.
[BUDOWNICZY RUIN]
6/10 ; błotoryj
Pustka. Czarna, absolutna pustka, która nie ustępowała nawet jak poruszał powiekami – a przynajmniej dopóki po którejś z prób zorientował się, że w ogóle ich nie miał, podobnie jak oczu. I chociaż nie widział, tak czuł –
och, jak bardzo czuł – każdy podmuch powietrza na wysuszonym grzbiecie. Pod nim zaś trzaskały płomienie, źródło tego piekielnego gorąca.
[ROZMARZONA ŁUSKA]
4/10 ; żywiołak wody (waran)
Gorąco. Rianai nigdy nie czuła takiego upału. Jej skóra wręcz płonęła, a każda próba zaczerpnięcia oddechu była jak wdychanie płomieni.
Leżała płasko na rozgrzanych prętach z których bił żar nie do zniesienia. Próbowała się odczołgać, ale coś ją trzymało – pęta? Łańcuchy? Nie miała siły, by sprawdzić. Czuła się słaba, jak gdyby życie wypływało z niej wraz z każdą kroplą wilgoci.
Zerknąwszy paciorkowymi oczami wokół siebie zauważyła dwie rzeczy.
Pierszą była malutka klepsydra stojąca na ziemi. Przesypujący się w niej piasek coś odliczał – tylko co? Czas do śmierci? Do następnego eksperymentu?
Drugą była jakaś paskudna, gigantyczna ropucha, która leżała tuż obok niej. Chyba zdechła, bo się nie ruszała, a do tego obrzydliwie śmierdziała.
[NIEME PRZEKLEŃSTWO]
8/10 ; pustynny goniec
Smycz zacisnęła się na jego szyi. Elf ciągnął go przez jaskinię, a on szedł potulnie, jakby ktoś zalał mu umysł miodem i
mgłą. Łapy poruszały się same, ciało było posłuszne, ale umysł wrzeszczał.
Nie. Nie idź tam. Uciekaj. Broń się.
Przed sobą zobaczył wielki, metalowy stół, otoczony magicznymi kryształami. Na jego powierzchni błyszczały różne narzędzia – ostrza, haki, coś co wyglądało jak szczypce, coś jeszcze gorszego.
Usłyszał paniczny trel. Znajomy...
[GWIEZDNY TROPICIEL]
10/10
Przed sobą miał wąskie schody. Zbiegając po nich, czuł się dziwnie – świadomy, że nie powinien był mieścić się w tak ciasnym korytarzu. Mimo to pędził pospiesznie w dół, niezbyt kontrolując ruchy tego obcego ciała. Blada dłoń zsuwała się wzdłuż zimnego kamiennego poręcza, a wiszące na ścianach pochodnie rzucały drżące światło, rozświetlając mu drogę.
Nogi – dwie, nie cztery – niosły go coraz niżej, w głąb jaskini. Ręce – bez pazurów i łusek – trzęsły się lekko, nie przestając nawet wtedy, gdy zeskoczył z ostatniego stopnia.
Blask setek magicznych kryształów wiszących pod sufitem odsłonił pełnię okrucieństw, jakich dopuszczały się dwunogi. Tuzin klatek różnej wielkości – niektóre już puste, inne pełne udręczonych zwierząt – zajmował większą część sali. Metalowe stoły, regały ze szklanymi fiolkami i kolekcja narzędzi chirurgicznych dopełniały koszmaru tego podziemnego laboratorium. Najbardziej zadbaną częścią pomieszczenia było leżące na starannie wykonanej podstawce jajo o białej, półprzezroczystej skorupie. Obok niego stał słoik z zamkniętym wewnątrz... cieniem?
Valnar mrugnął, przesuwając spojrzeniem po jaskini.
W pierwszej klatce dostrzegł pumę. Leżała nieruchomo na boku, jej złociste futro zmatowiało i splamione zostało krwią. Oczy, kiedyś pełne dzikiej siły, teraz szeroko otwarte i martwe, wpatrywały się w nicość.
Przy ogniu, na metalowej kratownicy, wolno wysychały dwa mniejsze ciała – jaszczurka i ropucha. Ich skóry kurczyły się i pękały w gorącu, unosząc w powietrze słodkawy swąd palonego mięsa.
W środkowej części sali, w szerokiej szklanej kadzi wypełnionej mętną już cieczą, druzgotek walczył o życie. Jego wielkie, przerażone oczy błagały o pomoc.
Jeden z elfów prowadził właśnie pustynnego gońca w stronę stołów. Zwierzę nawet się nie szarpało. Magiczne więzy pulsowały bladozielonym światłem, odbierając mu siły. Gdzieś ze stołów rozległ się też desperacki trel.
W kącie, w płytkiej olbrzymiej brytfannie, dogotywał bies. Jego gęsta, ciemnobordowa krew wypływała z głębokiej rany w boku. Zwierzę ledwo się ruszało, charcząc cicho, a jego zapadnięte boki unosiły się coraz słabiej.
A spod dalszej ściany dobiegło bulgoczące rżenie jednorożca. Nie mógł go zobaczyć, ale to rżenie było nie do pomylenia – szlachetne zwierzę, symbol czystości, teraz więzione w tym piekle.
Wszędzie dokoła słychać było hałasy – brzęk łańcuchów, skowyt, pomruki, szuranie pazurów o metal, bulgotanie cieczy w szklanych naczyniach, trzask ognia, kroki elfów, ich chłodne, obojętne głosy wymieniające uwagi o eksperymentach.
– Przepraszam za spóźnienie! – wydusił z siebie Valnar wbrew swojej woli, dysząc ciężko.
Elfy odwróciły się. Jeden skinął głową – obojętnie, bez słowa, drugi machnął ręką olewczo, zajęty swoimi sprawami. Pozostałe nawet nie zwróciły na niego uwagi.
Tropiciel wiedział, że ciało człowieka poruszało się według skryptu cudzych wspomnień. Mógł próbować na nie jakoś wpłynąć, skierować uwagę, może coś zmienić, ale musiał być ostrożny.
Czas na odpis: 15.11 godzina 23:59
Co się dzieje na danym pułapie punktów?
10 punktów: Pełna jasność umysłu
7-9 punktów: Lekkie zaburzenia – bóle głowy, trudności z koncentracją
4-6 punktów: Umiarkowane zaburzenia – halucynacje słuchowe, paranoja, drżenie kończyn
1-3 punkty: Ciężkie zaburzenia – halucynacje wzrokowe, ataki paniki, niemożność odróżnienia rzeczywistości od wizji
0 punktów: Całkowite załamanie psychiczne – postać budzi się w potencjalnie ciężkim stanie.
pingi
Skaza Granatu, Warkocz Komety, Nieme Przekleństwo, Budowniczy Ruin, Rozmarzona Łuska, Jedno Słowo, Wichrogłos Gwiezdny Tropiciel