A: S: 1| W: 2| Z: 3| I: 3| P: 2| A: 1
U: Skr,Śl: 1| B,S,Pł,A,O,MO,MA,M: 2| K,W: 3| MP,Lecz: 4
Atuty: Szczęściarz; Kruszyna; Konsyliarz; Wybraniec bogów
Polubiła Szklisty Zagajnik. Dziś odbyła do niego pierwszą zaledwie wyprawę, na której samym początku miała okazję spotkać się z Tryl, jednak nie przeszkadzało jej to. Po tym, jak rozstała się z niewiele młodszą od siebie samiczką, skierowała się nieco dalej, zagłębiając się w spokojny, miły las.
Oglądała stare, potężne drzewa z cichym podziwem malującym się w białych ślepkach, ostrożnie stawiając kroki. Pomimo suszy, która od długich księżyców nękała tereny Wolnych Stad, zagajnik zdawał się być nietknięty. Powietrze wciąż zdawało się być wilgotne, potężne korzenie roślin przemykały pod jej stopami, sunąc i splatając się ze sobą. Gęsty, delikatny mech pokrywał całe leśne runo.
W pewnym momencie zauważyła, że drzewa przestają przylegać do siebie tak mocno, jak robiły to dotychczas. Odstępy pomiędzy nimi zwiększyły się znacznie, pozwalając popołudniowemu słońcu przecisnąć się przez niewielkie niedoskonałości koron drzew i opaść na ziemię. Pomarańczowe światło migotało, przyciągając wzrok, a maleńkie drobinki w powietrzu błyszczały pięknie za każdym razem, gdy zbliżyły się do padających w dół promieni.
Zatrzymała się więc pod jednym z drzew i przysiadła, wpatrując się zauroczona niczym widz w spektakl barw odbywający się przed nią.
A potem drzewa zaszumiały, chmury przesunęły się, a promienie zniknęły, zastąpione przez powoli narastającą wokół niej ciemność.
Westchnęła cicho, przymykając ślepia i tkwiąc tak przez chwilę w ciszy. Jej klatka piersiowa podnosiła się powoli i opadała, zmieniając rytm na coraz wolniejszy. Z nozdrzy wydobywały się coraz mniejsze porcje powietrza, gdy zamiast skupić się na teraźniejszości, samiczka myślała o swym ciele tylko i wyłącznie.
Nagle powietrze przed nią poruszyło się. Drgało tak, jakby pod nim znajdowało się palenisko, chociaż w pobliżu nie pojawił się żaden ogień.
Chwilkę potem, dokładnie w centrum drgających cząsteczek, nastąpił maleńki przełom. Z błyskiem, który podrażniłby, ale na pewno nie oślepiłby chwilowo ślepi, w powietrzu pojawiła się lewitująca, maleńka kula.
Wpierw będąca jedynie maleńką świetlną cząsteczką, szybko rozrosła się do rozmiarów brzoskwini – idealnie okrągłej, z buzującym w środku słońcem. Półprzezroczysta, pomarańczowa powłoka zmieniała się ciągle niczym zamknięty w szklanej powłoce dym. Światło bijące od tworu było jednak delikatne, rzucające niewielkie cienie na trawę i drzewa w dole.
Odetchnęła i otworzyła oczy. Obecność kuli skomentowała delikatnym, szczęśliwym uśmiechem malującym się na smukłym pysku.
Maleńkie słońce lewitowało w powietrzu przez dłuższą chwilę, powoli obracając się dookoła własnej osi. Przez ten krótki czas biała samiczka przyglądała się mu, dopiero teraz decydując, co z niego wykona.
Nagle twór drgnął po raz kolejny. Cienka, delikatna powłoka kuli zaczęła się rozmywać, aż... zniknęła. Porwane z wiatrem maleńkie, złote, świetlne cząsteczki zawirowały w powietrzu, by po kilku kolejnych chwilach ponownie złączyć się w całość. Tym razem stworzyły sylwetkę.
Drobna, przypominająca kulę główka, większy, zaokrąglony tułów, z którego wystawały dwie krótkie łapki. Te zaś, zaopatrzone w długie, chwytne palce i równie długie, ostre szpony, świetnie działały, jeżeli chodzi o łapanie się gałęzi i gałązek. Pokryte były delikatnymi, ledwie widocznymi pasami o chropowatej strukturze. Całe ciałko nie mogło mieć długości większej, niż półtorej szpona. Okrągłe ślepka migotały bystrze po bokach głowy, którą wieńczył również długi dzióbek. Pierze, krótkie na klatce piersiowej, wydłużało się odrobinę przy brzuszku. Średniej wielkości skrzydełka i ogon zakańczały długie lotki.
Spojrzała z radością na stworzonego ze światła i dymu ptaka, który niczym rzeźba zastygł w powietrzu przed nią, podtrzymywany przez powoli uchodzącą z jej ciała maddarę. Tak jak i kilka chwil wcześniej, pomarańczowe promienie wirowały w jego strukturze, przypominając dym zamknięty w szklanym kloszu. Zapewne to właśnie przez to jasne smugi, które twór rzucał na pobliską trawę i drzewa były takie nierówne. Wyciągnęła powoli łapę w kierunku tworu. Cofnęła jednak dłoń w momencie, gdy jej palce dotknęły jego struktury, a ta zachwiała się niepewnie.
Trwała tak przez chwilę, podziwiając, a potem skupiła się po raz kolejny. I znów stało się coś niezwykłego.
Zaczynając od miejsca, w którym zapewne znajdowało się serduszko zwierzęcia, zaczynał on nabierać koloru. Szczegóły i barwy rozprzestrzeniały się prędko po jego sylwetce niczym mróz łapiący w swe szpony kolejny przedmiot, dając mu życie.
Podbrzusze i klatka piersiowa zyskały brudny, złoty kolor. Niedawne puste szczegóły, których nie można było zaznać za pomocą innego zmysłu niż wzrok, teraz zostały wzbogacone o materialność. Pierze, którego kolejne płaty zostały pochłaniane i przeobrażane przez maddarę, stało się miękkie, delikatne. To, które gościło zaraz pod twardym, ciemnym dziobem, zamiast żółcią, szczyciło się jasną bielą. Bystre ślepka przybrały czarny kolor tak samo jak długi, poziomy pas ciemnego pierza, które ciągnęło się aż od karku, przez ślepia i nasadę dziobu, by w taki sam sposób rozlać się po drugiej stronie łebka. Wyżej, nad hebanowym pasem, ptak również zmieniał swój kolor, tym razem stając się ciemnoszarym. Również podłużne skrzydełka nie były mono – ich krańce stawały się ciemniejsze, przechodzące delikatnie w kolor gorzkiej czekolady. Lotki stały się sztywne, wytrzymałe, tak samo, jak cała struktura skrzydeł. Łapki nabrały prawdziwej, wyczuwalnej chropowatości, jednocześnie szczycąc się brudnym brązem.
W ułamku sekundy, w którym „mróz” skończył się rozprzestrzeniać, nadając kolor tworowi, ptak nabrał również odpowiednich właściwości wewnątrz, by móc żyć. Został nie tylko zaopatrzony w wypełnione powietrzem, lekkie kości, ale również wszelkie potrzebne do egzystencji układy, a także mięśnie, tkanki, nerwy i żyłki. Mógł zaczerpnąć powietrza, spojrzeć, a także zaćwierkać. Jednak wciąż był jedynie idealnie naśladującą życie iluzją powołaną do życia dzięki buzującej w pewnym smoczym ciałku maddarze.
Gdy nastąpił koniec owego ułamka sekundy, zwierzę nagle ożyło. Jego klatka podniosła się nagle, oczka mrugnęły, zaś dzióbek otworzył się, wydając z siebie głośne, chociaż miłe dla ucha dźwięki. Skrzydła zatrzepotały, utrzymując jego postać w powietrzu.
Zabłąkana uniosła łapę po raz kolejny, jednak tym razem nie próbowała nią dotknąć istotki. Wyciągnęła ją i czekała – aż po kilku chwilach maleńki kowalik sam usiadł na jej futrze, a ona poczuła delikatne kłucie jego drobnych szponów.
Uśmiechnęła się delikatnie. Trwała tak przez kilka minut, obserwując stworzoną przez nią iluzję, a potem pozwoliła, by maddara przestała ją utrzymywać. Nie chciała jednak patrzeć na to, jak ptak rozpływa się w powietrzu – więc zanim to się stało, wzleciał on w górę i zniknął pomiędzy koronami drzew.
I po raz kolejny otoczyła ją ciemność i cisza. Nie było powodów, by zostać tutaj dłużej.
Podniosła się powoli, a potem równie melancholijnie zniknęła wśród drzew, kierując się w stronę swojego Obozu.
Licznik słów: 1013
So I am far away from place
Where I’ve been all my story
I am just next to the moon
Not much of what I had is near me too
My past life’s behind a day
And I can feel, I can feel on my face
How life evolves and is changing right now

A T U T Y:
Szczęściarz – w przypadku akcji rozsądzonej niepowodzeniem (lub akcji utrudnionej) atut daje automatyczny 1 sukces.
Kruszyna – smok uzyskuje status sytość po zjedzeniu 3 jednostek mięsa zamiast 4.
Konsyliarz – smok lecząc z pomocą co najmniej minimalnej ilości ziół ma -1 ST przy etapie magicznym leczenia ran.
Uwielbiam proste przyjemności, to ostatni azyl dla ludzi skomplikowanych.
P O S I A D A N E:
K : – – –
M: 0/4 mięsa
O: 0/4 owoców
I: naszyjnik z szafirem od centaura, dwa bażancie pióra wczepiona za lewe ucho od Dzikiego Agrestu, wianek z jaśminu od Chłodnego Obrońcy,