A: S: 1| W: 1| Z: 2| I: 1| P: 2| A: 1
U: MA,MO: 2| B,S,Pł,A,O,W,MP,Skr,Kż: 3| Śl: 4
Atuty: Ostry węch; Pamięć przodka;
Wrzos uznała, że magia to nawet fajna zabawa. Nadeithcallieth pokazała jej podstawy, więc biała samiczka postanowiła na tej podstawie poćwiczyć sobie sama, aby później móc się conieco popisać przed innymi swoimi umiejętnościami.
Stanęła pewnie, acz cała była zrelaksowana. Rozluźniała swoje ciało, chcąc razem z całym spięciem mięśni wyeliminować to, co nazywała szumem tła – myśli o otoczeniu, stres, ciekawość. Chciała z tego wszystkiego pozostawić jedynie odrobinę czujności, która by ją ostrzegła, gdyby ktoś nagle się pojawił obok niej. Ale nie mogła już słuchać ptasich pisków, nie mogła planować, co dziś zje na kolację, nie mogła myśleć, czy na pewno już jest spokojna.
Mała wpadła w swoją małą medytację i, patrząc w ziemię niewidzącym wzrokiem, próbowała wrócić do odczucia, które towarzyszyło jej w jej pierwszym spotkaniu z maddarą, choć tym razem bez zamykania ślepi. Intensywnie skupiała się na swoim ciele, na uczuciu, które towarzyszyło jej maddarze.
Przyjemny chłód, inny od mrozu na zewnątrz, ogarnął jej ciało. Skupiła się na nim. Siedział w jej łapach, ogonie, klatce piersiowej... Ale najintrnsywniej czuła go w łebku, w karku, przy podstawie czaszki. Był to pas, niby zimny strumyk, który rozpościerał się aż do tyłu jej gardła, na wskroś głowy. Oczyma wyobraźni widziala, jak między jej tkankami rozlana jest biała, gęsta ciecz, która przelewała się przy ruchach łba.
Miała ją. Była tam.
Pozostawila ją na chwilę, odłożyła na bok, do poczekalni, myśli o niej. Zaczęła pleść wyobrażenie. W jej myślach zaczął powstawać obraz pumy należącej do Sombre. Łeb zwierzęcia był trójkątny, smukły, o krótkim pysku ponad którym było nieduże wcięcie. Nos miała zlewający się z futrem, chropowary, o kształcie przekrojonej truskawki z dziurkami na brzegach. Po bokach czarnego nosa znajdowały się okrągłe oczy o czarnych, okrągłych źrenicach, niby dwa złote okręgi wyznaczające gotowość do walki. Wrzos nadała im lekką przejrzystość i dodała mały refleks światła pochodzący od słońca. Miały wyglądać, jak szklane, oprócz małych szarawych kącików od strony nosa.
Na czubku głowy kota wyobraziła sobie jego uszy. Przypomniała sobie te dziwne, kocie uszka. Średniej wielkości, tępo zakończone, Były sztywniejsze i twardsze w dotyku niż cala reszta, a przy tym bardziej aksamitne. Ich zewnętrzne brzegi przystroiła małymi ciemnymi fałdkami skóry, a wnętrze zakryła rzadkim, szarawym puchem.
Potem na myśl przyszły jej policzki zwierzęcia. Lekko krągłe, ponad rozciętą w pół wargą, miały lekko rzadsze futro i charakterystyczne wgłębienia, z których wytastał gąszcz wąsów. Wąsy te były grubsze niż zwykły włos, u dołu czarne i wchodzące w szarość u końca. Takie same sterczały, choć w mniejszej liczbie, z brwi kota.
Wrzos po zaznaczeniu wysuniętych kości policzkowych uznała łeb za zakończony i zaczęła we łbie układać ogólny obraz ciała.
Tułowie było lekko wyciągnięte, a i miało kształt inny, niż smoczy. Grzbiet, zamiast prosty, był wygięty w lekki łuczek, na brzegach którego odznaczały się barki i biodra kota. Brzuch był za to mniej esowaty niż smoczy – taki dziwnie prosty, na tyle, że nie sposób było odróżnić, gdzie kończą się żebra. Pozwalało na to tylko specyficzne wgłębienie ma bokach, między żebrami a biodrami, które przy okazji uwydatniało kręgosłup. Przedłużeniem kręgosłupa był za to puszysty ogon, dużo bardziej miękki niż cała reszta ciała. Długie futro opatulało muskularny, zwinny ogon, który miał taką samą grubość na całej długości, a zakończenie miał okrągłe.
Po przeciwnej stronie ogona, z ramion wyrastała muskularna szyja łącząca ciało z łbem. Mięśnie było widać przez fale na ciele, wgłębienia i uwypuklenia, na których futro błyszczało inaczej, niż gdyby było na gładkiej powierzchni.
Teraz zostały już tylko łapy. Wrzos dużo na nie patrzyła, gdy puma ją atakowała na treningu, więc zapamiętała, że byly zupełnie inne od smoczych. Ramię było nieco dłuższe i cieńsze, pewnie przez brak skrzydeł, a łokieć zawsze wystawał bardziej do tyłu. Najciekawsze jednak były zakończenia łap. Oczyma wyobraźni Wrzos widziała dziwaczne dla niej zgięcie palców, przez które między nadgarstkiem a środkiem łapy było spore wgłębienie. Palce były krótkie i kończyły się tępo, nie pokazując pazurów, które tkwiły wewnątrz. Spód łapy też był dziwny – czarna poduszka złożona z trzech półkolistych części, ponad którą, na każdym z palców, była znacznie mniejsza, owalna. Tylko na przednich łapach trochę wyżej na ramieniu widać też było mały paluszek z mniejszą poduszką, do niczego nie używany. Wszystkie poduszki w dotyku były jak nos, tyle że suche i twardsze.
Zauważyła na koniec, że przecież futro jest niewyraźne, więc dodała na całym ciele pantery czarne, połyskliwe włosie, na tyle gęste, z tak grubym podszerstkiem, by nie było widać skóry. Nie myślała jednak o każdym włosie z osobna, bo byłoby to zbyt wiele. Miało być czarne, błyszczące, miłe w dotyku i lekko ciepłe, oraz generalnie wyglądać jak futro – tyle wystarczyło.
Gdy Wrzos uznała swoje wyobrażenie za kompletne, spojrzała w lewo. Ciągle trzymając w wyobraźni ten skomplikowany obraz, zaczęła wydawać w myślach polecenia maddarze, aby ta przepłynęła w tamtym kierynku i tchnęła życie w jej obraz. Stworzona w wyobraźni Wrzosu kukiełka była w czasie przelewania maddary ustawiana, aby jej poza wyglądała ładnie.
Ustawiła ją jakiś ogon od siebie, a zadnie łapy miała lekko rozstawione. Ogon pumy skręcał w prawo, a ciało, miast wyprostowane, wyginało się lekko w stronę Wrzosu od połowy grzbietu. Przykurczone przednie łapy nieznacznie obniżały barki i łeb, który zwrócony był z kolei prosto w stronę pisklęcia, a złote oczy wpatrywały się weń, jak na polowaniu. Lewą przednią łapę Wrzos ustawiła jej zwyczajnie pod sobą, zwróconą na lekki skos ze względu na zgięcie ciała. Tylko prawą przednią łapę wyciągała przed siebie i w lewo, jakby właśnie była w trakcie robienia kroku.
Pisklę, po przelaniu maddary, wciąż skrzętnie utrzymywało całe wyobrażenie tak, jak miało być, raz na jakiś czas posyłając niewielkie impulsy many, by iluzja nie znikła. Chciała ją jeszcze ruszyć, by puma zrobiła krok... Ale wtedy już czuła się zbyt przeciążona. Jej umysł zaczął się rozpraszać, a iluzja rozmazywać.
Wrzos przez tą porażkę zamknęła w sobie maddarę, zdenerwowana smugami, jaki wystąpiły na kocie. I wszystko zniknęło. I znów był tylko twardy śnieg.
Pomarudziła na siebie chwilę pod nosem, po czym ruszyła w stronę Obozu.
Dodano: 2016-02-08, 20:44[/i] ]
Tak bardzo, jak lubiła próżnować, nie mogła sobie na próżnowanie pozwolić. Nie ważne, jak bardzo jej się nie chciało brać zadka w troki i wywlekać się z ciepłej groty na mróz, na śnieg, w którym jeszcze musiała brodzić ze względu na jej niewielkie rozmiary.
Westchnąwszy, rozejrzała się dookoła. Miejsce wyglądało na nawet zdatne do treningu. Zaczęła, standardowo, od obrania sobie obiektu, do którego by się można jakoś podkraść. O! O, jak cudownie! Na jednej z niższych gałęzi sosny siedziała sikorka – prawdziwy, żywy cel!
Mała wolnym ruchem przybliżyła się do ziemi. Nie chciała spłoszyć ptaka, a wiedziała, że te bardzo dobrze widzą i każdy zbyt szybki ruch w mig by go spłoszył. Jej brzuch zawisł niespełna szpon nad śniegiem, tak samo łeb na wyciągniętej do przodu szyi i wyprostowany za nią ogon. Skrzydła, njezbyt ciacno złożone, przyłożyła bardziej do boków, tak, by ani nie wystawały zbytnio ponad nią, ani też nie wpadały w śnieg. Przy okazji samiczka zadbała też o to, by wnętrze skrzydeł nie było widoczne z perspektywy sikorki, ponieważ malowały się na nich brązowe wzory mogące bardzo odbijać się od bieli podłoża. Łapki, mocno zgięte, wolniutkim ruchem rozstawiła nieco szerzej, aby stać stabilniej.
Wrzos spinała bardzo mięśnie, by mieć absolutną kontrolę nad swoimi ruchami – każde omsknięcie mogło spowodować porażkę.
Mając to na uwadze, pociągnęła przesunęła oczyma po okolicy, nie zmieniając pozycji głowy. Lekki wiatr muskał jej lewe ucho, a więc obrała sobie kilka obiektów po prawej za kryjówki. Chciała podejść do ptaka po łuku od tejże strony, aby nie narażać się na zwietrzenie przez ptaka. Sikorki co prawda nie miały zbyt ostrego węchu, ale Wrzos nie wiedziała o tym – zachowywała więc wszelką ostrożność.
Sunąc na przód, po swoim wyimaginowanym torze wyznaczonym krzywą przebiegającą za kilkoma krzakami i głazami, Wrzos ciągle miała na oku swą zdobycz. Gdy tylko zdawała się patrzeć w kierunku smoczycy, ta momentalnie zatrzymywała się w miejscu. Miała na uwadze, że ptaki rozglądają się także z bokiem główki zwruconym ku obserwowanemu terenowi, przez co dodatkowo w takich momentach spowalniała swoje ruchy. Ale gdy tylko ta odwróciła się – Wrzos przyspieszała. Skradanie nie mogło w końcu trwać wiecznie, bo z każdą chwilą szansa na to, że ptak odleci z byle powodu, zwiększała się.
Kroki samiczki zawsze były przemyślane. Kierowała swoje łapy tak, by nigdy nie stracić balansu, wciąż trzymając napięcie mięśni pozwalające na zupełną kontrolę ciała. Każdy krok zaczynał się od wyciągnięcia łapy do przodu wolnego, delikatnego obadania dotykiem terenu. Opuszczała kończynę coraz niżej i niżej, ugniatając śnieg, a gdy trafiała przypadkiem na jakąś gałązkę czy kępkę traw w międzyczasie, podnosiła lekko łapę i stawiała ją ponownie, obok. Nie mogła ryzykować trzaskiem czy poślizgnięciem się na pochyłości. Po sprawdzeniu palcami powierzchni i postawieniu ich na niej, dołączała doń resztę stopy. I tak każdy krok, w kółko i do znudzenia. Wrzoska zaczęło to z lekka nudzić, ale wiedziała, że nie można się niecierpliwić w czasie polowania. Prowadziło to tylko do pustego brzucha. Poza tym, zaczęła już to robić dość automatycznie.
Wrzos doczłapała się do pierwszej skałki, która miała być jej osłoną. Wchodząc za nią, przyspieszyła kroku, a gdy skierowała swoje kroki ku krzakowi bliżej ofiary, zwolniła na powrót. Korzystała z tego, że nie było jej w danym momencie widać. Ostrożnie, cicho jak cień podkradła się już po chwili do krzaka. Tutaj musiała niezwykle uważać, by nie poruszyć krzaka. Ba, nawet powietrza wokół niego nie mogła wzburzyć – byle podmuch mógł strącić śnieg z gołych gałązek i zdradzić jej obecność ofierze.
Wrzos już była za połową drogi, więc stwierdziła, iż nie zaszkodziłoby sprawdzić, czy wszystko robi dobrze. Sprawdziła, czy wiatr znów wieje tak, jak wcześniej – a wiał, prosto w nos Wrzosu, dając jej zapewnienie, że sikorka jej nie wyczuje. Z lekka poprawiła swą pozę, nieznacznie podnosząc ogon i skrzydła, gdyż zauważyła, że jeszcze chwilę temu jakoś same opadły niżej – albo to może po prostu śnieg zrobił się głębszy przy drzewie i krzakach? Ale mała musiała się otrząsnąć z niepotrzebnych myśli. Przecież była już tak blisko!
Jej kroki stały się jeszcze ostrożniejsze. Co rusz zastygała w miejscu, bojąc się uważnego wzroku ofiary. Ale ona nie widziała. A więc to już czas...
Gdy Wrzos uznała, że jest w stanie dosięgnąć sikorki jednym susem, prawie przylgnęła do ziemi. Czaiła się króciutką chwilę, aż zwierzę rozproszy się czymś. A i się nie zawiodła, bo ta wkrótce zaczęła układać sobie piórka dziobem, co wywołało na pysku Wrzosu lekki uśmiech. Nie no. Taka słodka. Nie może jej zjeść!
Wrzos zabujała biodrami i w mgnieniu oka skoczyła w stronę gałęzi. Ale zamiast wystawić pysk czy łapy, aby pojmać sikorkę, samiczka wystawiła tylko jedną łapę, którą w skoku uderzyła o gałąź, po czym wylądowała na ziemi. Spłoszona sikorka uciekła w las z cichym ćwierkiem zaskoczenia.
– Ach, no – mruknęła Wrzos z zadowoleniem, machając wesoło końcówką ogona. Może wcale nie była taka zła.
Dodano: 2016-02-08, 22:27[/i] ]
Mimo swojego wrodzonego lenistwa, ostatnie treningi zaczęły w niej wyrabiać zwyczaj, że każdą naukę u innego smoka musi powtórzyć sama. Nawet, jeśli jej się bardzo nie chciało…
A bardzo, bardzo się jej nie chciało...
No ale nic. Czas – start!
Młoda samiczka ugięła mocno swoje białe łapki. Starała się, by jej ciało nie dotykało śniegu pod nią, ale łapy były zgięte najmocniej, jak tylko się da. Brązowo prążkowane skrzydełka rozwinęły się nisko nad ziemią, po to tylko, by się złożyć powoli, wpierw zbliżając palce, później wyginając nadgarstek, łokieć, aż w końcu przywodząc je bliżej ramieniem – tak, aby ich powierzchnia była jak najmniejsza przy zachowaniu stosownej, anatomicznej wygody. Tak złożone kończyny lekko uniosła, aby złożyć je na bokach grzbietu. Ogon także przy tym uniosła, nad ziemię, wyprostowany, nieznacznie ponad linię bioder. Swój łepek, który wcześniej opuściła i skuliła trochę bliżej barków, nie poruszał się, gdy spojrzała bezpośrednio w górę. Było to odruchowe spojrzenie, bo już wcześniej skakała po lesie i wiedziała, że może przypadkiem zahaczyć łbem o jakąś gałązkę – a to nigdy nie było przyjemne!
Tak starannie ustawiona w pozie do skoku, spięła mięśnie przednich łapek, jakby chciała się podnieść do siadu.Jednocześnie rzuciła z lekka łbem do tyłu, a ogonem w dół, pomagając sobie doprowadzić ciało do pionowej pozycji. W tym samym czasie, gdy wyciągała się w górę, jej tylne łapy odbiły ją mocno od ziemi jednym, silnym skurczem. Uważała, by ogon nie obił jej się o ziemię, bo dość już był poraniony, ale nie obyło się bez lekkiego ślizgu po śniegu.
Wrzos wyskoczyła tak prawie pionowo w górę, lekko tylko do przodu. Z łbem wyciągniętym ku niebu, podwinęła pod siebie przednie łapy, przyciskając je starannie od łokcia do nadgarstka do piersi. Chwilę później zrobiła to samo z tylnymi, gdy tylko te oddały już całą siłę ziemi i znalazły się ponad nią.
Całe ciało samiczki wyciągnęło się niby rozciągana przez kogoś guma. Biczowaty ogon zaczął jej się teraz lekko bujać na boki lub drgać delikatnie, korygując niewielkie odchylenia od toru lotu. Wkrótce jej ciało zwolniło, a gdy tylko Wrzos to odczuła, zgięła szyję i wystawiła łeb w przód. Zaraz za łbem i szyją powędrowała reszta szkieletu osiowego, zginając się w łuk kierujący ją na powrót ku ziemi. Gdy się już tak przekrzywiła w locie, jednocześnie zabrała swoje przednie łapy spod brzucha, by je wystawić do przodu i dołu na spotkanie śniegu. Tylne za to uniosły się w górę i biodra znalazły się ponad barkami, przywracając jej wyciągnięty, prosty kształt.
Obciągnięte palce przednich łap wkrótce dotknęły ziemi. Łapy te były lekko zgięte, a Wrzos, unosząc przy tym łeb aby się weń nie uderzyć, pozwoliła im się ugiąć bardziej pod naporem ciała, aby zamortyzować siłę skoku. Wystawiła też wtedy zadnie, które miały podobnie wylądować – miękko, na lekko rozluźnionych mięśniach, które się spinały stopniowo przy opadaniu ciała.
Postawiwszy na ziemi wszystkie cztery łapy, które już od razu były dość mocno zgięte, wystrzeliła z nich ponownie. Tym razem wyciągnęła się cała do przodu, nie tak bardzo w górę. Długim susem chciała przesunąć nisko nad ziemią na jak największą odległość. Nie chowała nawet pod siebie przednich łap, tylko od razu wystawiała je do przodu, aby spotkać glebę w dobodnym momencie. Gdy to się stało, wbiła w śnieg pazurki, coby się nie poślizgnąć, po czym mocno zgięła grzbiet, aby dostawić do nich również tylne. Zrobiła to jednak przesadnie, intuicyjnie stawiając je przed przednimi łapami, tak jakby okraczając je. Musiała przez to również przednimi łapkami zrobić kolejny krok, trzymając się na tylnych – inaczej zapewne wylądowałaby z pyskiem w białym puchu.
Po tych dwóch starannych skokach Wrzos skupiła się bardziej na szybkości swoich ruchów, która mogła przesądzić o powodzeniu jej polowań, skoro chciała być Łowcą. Wrzos poczęła skakać z boku na bok, odbijając się w przeróżnych kierunkach – raz jej łapy wybiły ją w bok, raz obracała się w locie za pomocą zarzuconego ogona, raz odpychała się od ziemi z przodu by dać susa do tyłu. Dla ćwiczeń skoczyła też na jakieś drzewo, składając na nim wpierw przednie, a później tylne kończyny. Szybko odbiła się wtedy, aby grawitacja nie zdążyła jej ściągnąć w dół, po czym mocnym skrętem tułowia obróciła się, by wylądować jak kot, na czterech łapach.
Po takiej zabawie już tylko w kilku długich susach dotarła do pobliskiego kamienia, na który wskoczyła jednym wysokim skokiem. Utrzymała na górze równowagę, po czym odbiła się lekko w górę, zamiast tylko w dół, jak to robiła zwykle przy przeskakiwaniu. Bardzo gwałtownie zarzuciła przy tym łbem pod siebie, pomagając sobie w tym ruchu ogonem, aby nadać swojemu ciału pęd potrzebny do obrotu. Przekoziołkowawszy w powietrzu w postaci skulonego kłębka, gdy znów poczuła, że jest w poziomej pozycji z grzbietem do góry, skorygowała swój lot przeciwnym do poprzedniego ruchem, jednocześnie wystawiając łapy do miękkiego lądowania.
Stanęła twardo na ziemi. Samiczce jakoś zakręciło się od tego w głowie i… już nie bardzo chciało jej się ćwiczyć.
Licznik słów: 2596
Wróciłam! Zaczynam odpisywać regularnie. Jeśli ci nie odpisałam – śmiało pisz na PW.
1. Ostry węch: +1 kość do testów na Percepcję przy użyciu węchu.
2. Pamięć przodka: -1ST do Ataku i Obrony w walce z drapieżnikami.
Posiadane: 2x perła, 4/4 mięsa, 2/4 owoców, kryształ Nenyi (do 8.05.16)
Fabularne: pióra sroki, bażanta i harpii, skóra lisa
by Szkarłatny
