OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Skinął głową na jej słowa, nie do końca pewny czy to aby rzeczywiście miał być przytyk w jego stronę, czy też nie. Wolał myśleć, że nie. Kiedy skończyła mówić cierpliwie czekał na kolejne zadanie z jej strony i nie zdziwił się zbytnio kiedy okazało się, że znowu będzie leczył iluzjonistycznego smoka. Tyle, że tym razem czekało go o wiele trudniejsze zadanie, gdyż już z daleka czuł nieprzyjemny zapach rozkładu, nawet jeśli nie wiedział co było jego przyczyną. Mimo, iż przy wcześniejszym pacjencie miał parę trudności, to zamierzał wyciągnąć z nich lekcje i tym razem bez pomocy Kapłanki Cienia wyleczyć magicznego smoka. Czy mu się uda? Niedługo będzie wiadomo.Spokojnie podszedł do swojego niewiele młodszego pacjenta, który wylizując sobie rany, leżał przy zaroślach. –Spokojnie.– powiedział najbardziej łagodnym tonem na jaki było go stać. –Przestań lizać łapę, pomogę Ci.– powiedział jeszcze i poczekał, aż samczyk go wysłucha i odsłoni łapę. Dokładnie przyjrzał się ranie, która była już stara i pewnie łatwiej byłoby ją wyleczyć zaraz po tym, jak samczyk otrzymał obrażenie.
Wpierw podszedł do ziół, by przygotować lekarstwa i tym samym pomóc młodemu smokowi. Zaczął od przygotowania okładu. Najpierw wziął się za przygotowanie naparu z dziurawca pospolitego zioła pomagającego w bólach kończyn. Wsadził do miseczki kwiat tego ziela, pamiętając że nie może wsadzić za dużo, bo jest to lek, którego nie wolno przedawkować, zalał wodą, którą doprowadził do wrzenia za pomocą magii i tak przygotowany napar odstawił na moment, by trochę ostygł i, żeby jego pacjent nie poparzył sobie przełyku.
Jednocześnie przygotowywał też napar z topoli czarnej, która powinna wypłukać zakażenie, które wdarło się do kończyny młodego smoka. Wziął więc maleńkie kawałki kory, które wcześniej przygotowała mu Kalina i wsadził do miseczki. Podobnie jak, przy naparze z dziurawca pospolitego, zalał ją wodą i zagotował. Nim powtórzył tą czynność ponownie, podszedł z pierwszym wywarem, tym z dziurawca o młodego smoka i przysiadł koło niego, by mu podać, lub przytrzymać przed jego pyszczkiem, by wypił. –Wypij to.– polecił, po czym poczekał, aż samczyk opróżni przynajmniej część napoju i z powrotem wrócił do przygotowywania naparu z topoli czarnej. Z powrotem doprowadził go do wrzenia i z powrotem zostawił, by trochę ostygło.
Kolejnym ziołem, który użył były liście nawłoci pospolitej, po to by zdezynfekować ranę. Ugniótł je lekko w miseczce, podobnie jak babkę, do puszczenia soków i nałożył na ranę samczyka. Z powrotem powrócił do swojego naparu z topoli czarnej, który zagotował po raz ostatni i, który nareszcie podał pacjentowi do wypicia. –Pij bardzo powoli. Nie spiesz się.– powiedział, podając mu miseczkę z lekarstwem. Kiedy samczyk wypił, zdjął liście nawłoci.
Na główny "opatrunek" wybrał płatki kwiatu rumianku, które pomogłyby samczykowi pozbyć się stanu zapalnego na ranie. Zerwał z główki płatki tej roślinki, tyle by móc pokryć nimi ranę, za pomocą magii je sparzył, a następnie ułożył na przedramieniu smoka, darując już sobie zabawę z patyczkami. Układanie nimi tak małych listków wydawało mu się niemożliwe.
–Teraz położę dłoń na twojej ranie, nie bój się. Niedługo będzie dobrze.– zapewnił, mając nadzieję, że go nie okłamuje. Położył więc otwartą łapę, najdelikatniej jak się dało na ciele samczyka, zamknął ślepia i się skupił.
Udał się do swojego magicznego źródła z, którego miał zamiar zaczerpnąć energii i mocy, by móc uzdrowić młodego smoka. Kiedy już się tam dostał, wysłał magiczny impuls do ciała młodego smoka, który pozwolił mu całkowicie wyczuć jego istotę, poczuć jego bijące serce, magię która go otaczała, wyczuć w nim życie. Największą uwagę w tym całym wyczuwaniu fizyczności młodego smoka miała jego rana na, której trzymał dłoń. Skupił się na dokładnym przestudiowaniu jej wielkości, głębokości, szerokości. Dowiadywał się w, którym miejscu tkanki są najbardziej rozerwane, jak bardzo wbiło się pęknięcie kości w jego mięsień, jak daleko potęguje ból (jednocześnie mógłby się też dowiedzieć, jak mocno zminimalizował go tasznik). Jego magia dotykała każdego fragmentu rany, a także obrzęknięcia, które spowodowała. Badał kryjące się w niej zanieczyszczenia, które następnie wyobraził sobie, że znikają. Jak wcześniej dokładnie, bardzo dokładnie rysował obraz, że wszelkie brudy i ciała obce, która najpewniej odpowiedzialne są za stan zapalny, opuszczają ciało samczyka, wydostają się z tkanek i mieszają się z ziemią. Jego ciało zostaje wyczyszczone z ropnej wydzieliny i niemożnych już do odratowania, martwych tkanek. Ścieżkami torującymi drogę dla jego maddary przepuścił ją, by sprawiła, że wyobrażenie się ziści i rana samczyka zostanie oczyszczona.
Następnie już w tym co robił, jednocześnie wysyłał magię do ciała samczyka i kreślił kolejne procesy leczenia, które będą w nim zachodzić. Bardzo mocno skupił się na tankach tworzących pękniętą kość młodego smoka, na ich elastyczności, twardości i drożności. Musiał je znać dokładnie, by w głębokim skupieniu delikatnie, powolutku, zacząć przemieszczać kość we właściwe miejsce. Jednocześnie był też skupiony na najmniejszych tkankach mięśnia, w który się wbiła, by nieuwagą go bardziej nie uszkodzić. Także powolutku wysuwał kość z mięśnia i układał ją we właściwym dla niej miejscu. Pęknięcie miało zacząć się zrastać, tkanki tworzące kość z powrotem przyciągać i łączyć w całość, przywracając jej dawny wygląd. Wyszukiwał też drobinek , które przemieniły się gdzieś dalej i były teraz tak nieuchwytne, że trzeba się było skupić, by odnaleźć te odłamki. Tak też zrobił i z powrotem przyłączył je do kości To wszystko było robione bardzo ostrożnie, Daimon powolutku przelewał swoją magią, by to zrobić, skupiony wyłącznie na tym zadaniu. Kiedy kość byłaby już na miejscu, po pęknięciu nie byłoby już śladu, kleryk skupiłby się na tym, by zregenerować ranę zrobioną pazurami jakiegoś innego drapieżnika. Rozerwane nerwy, rozerwane tkanki- skupił się całym sobą, by regenerując je dokładnie znać ich właściwości, a następnie również ostrożnie czarując, łączył ze sobą rozerwane żyły, które z powrotem łączyły się w całość odbudowywał maleńkie kawałeczki, które je tworzyły, zrastały się one i wypełniały ślady po pazurach, bardzo powoli, by ni czego nie zepsuć, nie pominąć głębokość rany zmniejszała się i zaczynała pokrywać również naderwanymi łuskami, które Daimon naprawiał wnikając także w nie i tycie punkciki, które tworzyły taką łuskę. Bezustannie przelewał magię w to co robił, a kiedy już miał pewność, że skończył, zdjął łapę z przedramienia samczyka i odsunął się krok w tył.

















