OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Makron tego dnia znajdował się w Stonce.Miał zaraz wychodzić, więc odstawiał właśnie miskę z mięsem, które wcześniej ugotował oddechem.
Podciągnął futro, delikatnie przygrywając nim Antoniusha.
Zbliżała się zima, więc małe potrzebowały trochę ochrony, gdy spały.
Szczególnie takie śpiochy jak ten tutaj.
Delikatnie pogłaskał śpiącego syna, po czym zaczął kierować się do wyjścia.
Stanął jednak, czując drganie maddary w powietrzu.
Wiadomość od Mirri.
Oh, czy.
Czy to pierwsza wiadomość mentalna od jego córki?
Bogowie, jak szybko ona się uczy.
Sięgnął do swojego źródła i splótł maddarę w formę odpowiedzi.
``Już lecę``.
Były to tylko dwa słowa, ale uczucie dumy, które pałał do córki, wyraźnie je zabarwiło, więc Mirri nie będzie miała problemu z odczytaniem go.
Co najwyżej może być niepewna, co było powodem tej dumy.
Makron jednak nie precyzował, a jedynie opuścił jaskinię i poleciał, we wskazane miejsce. Nie miał pojęcia, co go miało tam czekać, ale nie wyczuwał w wiadomości córki strachu, jedyni ekscytację. Ciekawe więc, co to takiego miało być.
~~*~~
Przeleciał nad Dziką Puszczą, kierując się w stronę Bagna. Już z powietrza dało się wyczuć smród gnijących roślin.
Co takiego mogło być godnego uwagi w takim miejscu? Czyżby znalazła jakieś truchło, i to ją rozbawiło?
Cóż, może będzie wtedy to jakaś sugestia jej przyszłej kariery. Jako kleryk, czy łowca.
Basiorowi na pewno przydałaby się chwila odpoczynku.
Gdy jednak zaczął przybliżać się do celu, Makron zaczął słyszeć... dzięki. Dziwne trąbienia i niezrozumiałe klekotanie, czy coś w tym stylu. Przyśpieszył więc lot, martwiąc się, czy może ciekawość Mirri nie zaprowadziła ją do czegoś niebezpiecznego.
Bogowie, gdyby to była prawda.
Wylądował, i podbiegł w stronę córki, stojącej przez nieokreślonym, obcym, górującym kształtem.
– Już jestem Mirri, czy wszystko w porząd....
Zaprzestał, unosząc powieki. Temat muzyczny
Nie był w stanie opisać szaleństwa, które rozgrywało się przed jego ślepiami
Gdyby nie krzta samokontroli, to rozważyłby wyrwanie ich.
Jakby sen szaleńca przerwał całun nocy, i rozlał się po rzeczywistości, korumpując ją do swej obcej, plugawej wizji.
Czy.
Czy to miał być on?
Czy te latające pomioty nie nosiły pysków Basiora?
Nie wiedział jakie grzechy popełnił, że bogowie uznali za stosowne karać go, a tym bardziej, jego niewinną córkę, takimi obrazami.
Tarramskie pieśni rozlegały się po tym zakątku piekła.
A przygrywał im śmiech szaleńca, będący autorem tej kakofonii zmysłów.
Makron odwrócił wzrok od apogeum otchłani, w stronę skąd owy śmiech chwile temu się wydobywał.
Popatrzył na Echo, to na swoją córkę, to na echo, i znowu na nią.
– Nie. – Podszedł do córki.
– Nie. – Wciął Mirri pod pachę, po czym jednym ruchem zarzucił ją na plecy (upewniając się, że Pan Marcel trafi tam razem z nią,
– Nie. – Mocniej, surowiej tym razem, wskazując palcem na Echo, by wiedział, że teraz do niego mówi.
Po czym odwrócił się i odleciał razem z córką, umawiając się sam ze sobą, że nigdy nie będzie wspominać o tym, co miało tu miejsce.[/color]