Znaleziono 41 wyników

autor: Rudzik Płowy
15 lis 2020, 22:33
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

Seidhea oraz Ddraige mieli w zwyczaju oddawanie zmarłych swoich przodkom w świątyniach. Ah... czyż to nie zrządzenie losu, że akurat tutaj odejdzie z tego świata po raz drugi?
Rudzik uśmiechnął się ledwo zauważalnie do siebie. Zupełnie, jakby to odejście miało być jego prawdziwym. Jakby... do tej pory nadal był spętany ze swoim ciałem i nigdy ono nie umarło, nie pozwalając Iznu odejść do Fedelmida. A jednak przecież było inaczej.
Czyż to nie ironiczne zrządzenie losu?
Ojciec opiekuńczo swymi widmowymi skrzydłami okrył Beriego. Nie w celu stworzenia mu osłony przed światem – wszak pomarańczowy tego nie potrzebował. Okrył go po to, by zapamiętał, że Iznu zawsze będzie tuż obok niego, gotów wnieść ciepło do jego serca gdy tylko poczuje słabość. I nawet w tej chwili z jakiejś przyczyny Beri mógł to poczuć.
Rudzikowi zawróciło w głowie – oh, Fedelmidzie, nie czuł tego od chwili, w której przodkowie mu opowiedzieli co stało się pod Aen Aard. Zaczął czuć, jakby tracił kontrolę nad światem i otoczeniem, jakoby wybudzał się ze świadomego snu, tak łapczywie i uporczywie się go trzymając. Wzbite w powietrze tumany kurzu, które dotychczas nakreślały kształt ducha zaczęły dawać odwrotny skutek, rozmazując jego sylwetkę do stopnia, w którym Rudzik zaczął tracić kontur, swoją bryłę, kończyny, pysk, a po chwili tors i głowę.
Wzdrygnął się, nie będąc gotów na to. I choć tracił jedynie swoją widzialną formę... Nie było to ani trochę przyjemne.
– Beri... do zobaczenia wkrótce.

Wtem kurz i światło rozbiły go w nic.
autor: Rudzik Płowy
15 lis 2020, 20:42
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

Iznu choć nigdy nie żył w sposób, w który sugerowałby, że chce coś po sobie zostawić lub chce być zapamiętany, wieść o tym, że został utworzony dla niego jakikolwiek memoriał...
Ah.
Ta chwila należała do najwspanialszych od czasów drugiego Tedd Deireádh aep Aen Aard. Od czasów, w których przybył do Wolnych Stad.
Wypuścił zalegające powietrze w płucach w sposób, który przypominał stłumiony śmiech, a spomiędzy ust błysnął kształt jego kłów.
– Beri... synu. Niech Los oświeca Ci drogę i obyś znalazł jeszcze dom, bowiem to jest Twój szczytny cel. Ja już w nim jestem... i czekam na Ciebie. – uśmiechnął się szczerze i spokojnie.
– Masz jeszcze swoje zadanie do wykonania po tej stronie świata, lecz przodkowie wiedzą, że jesteś gotowy, by je wykonać i zaznać upragnionego spokoju. Te'breawenn, Ardwedd. An te aelorg thae Bhaile.
Wiedz, że Cię kocham, Beri. I Ty nieś miłość tym, którzy jej potrzebują.
autor: Rudzik Płowy
15 lis 2020, 19:48
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

Ahh, gwire Beri... Rudzik nawet po śmierci jest naiwny niczym nieskażone złem pisklę, lecz nie jest ślepcem. Wszak nawet na starość, gdy jego ciało więdło pod wpływem minionego Czasu, jego wzrok trzymał się bardzo dobrze. Te niegdyś bursztynowe ślepia, które teraz wpatrują się w syna obserwowały go z góry i widziały wiele. Być może nadal niedostatecznie – przecież nie mógł znać całego życia, wszystkich sekretów i myśli Beriego. Ale widział, że cierpi.
Czyż nie dlatego właśnie Iznu się tu znalazł?
Po niedługiej chwili Płowy zebrał myśli i wziął wdech, by nadać im wydźwięk.
– Ah, an'weilas Ardwedd... Czyżbyś zapomniał początku naszej rozmowy, moje drogie dziecię? Śpiewając Ci przez drogę Twego życia obserwowałem to, co czuje Twe serce, Beri. Choć cierpliwie czekam na chwilę, w której Czas pozwoli się nam zjednoczyć, pamiętaj, że przyszedłem tu by odegnać Twe duchowe utrapienia. – pochylił lekko kwadratowy łeb, by spojrzeć pomarańczowemu w jego czerwone, poruszone doświadczeniem ślepia.
– Czułem bijące cierpienie, żal, złość i Twe roztargnione, rozszarpane serce. Lecz Beri, moje Dziecię Aen Aard... Szczęście i odnalezienie drogi polega na robieniu błędów. Nie zaistnieje szczęście, jeżeli nie dostrzeże się cierpienia. Nie zaznamy spokoju, gdy naszemu życiu zabraknie emocji i złych przeżyć. A być może... – uśmiechnął się blado. – Być może do poczucia szczęścia i spokoju brakuje możliwości docenienia chwili...?
Synu, prawdziwe rozgrzeszenie musisz dać sam sobie w chwili, gdy dotrze do Ciebie zrozumienie, iż jesteś w zgodzie ze swoim sumieniem, a poczucie winy odejdzie w niepamięć. Nie zostawaj kimś ważnym dla samego bycia rozpoznawanym, Beri. Niech Los sam wplecie Ci taką opowieść, gdy uzna to za stosowne. Dziecię Aen Aard, poszukuj chwil, w których poczujesz, że Twe serce bije spokojnie, a pierś zalewa ciepłe, przyjazne uczucie. Poszukuj miejsc, od których Twe oczy nie zechcą nigdy uciec, chcąc wyłapać każdy, najpiękniejszy detal, jaki skrywa Natura. Odnajdź istoty, przy których będziesz wiedział, że zechcesz z nią spędzić resztę Czasu po tej stronie świata.
– dotychczasowy uśmiech zanikł, odsłaniając... smutek.
Rudzik opuścił głowę i wlepił swe ślepia gdzieś w kamienną podłogę pod ich łapami.
– ...podążaj za szczęściem, Beri. I oby Los był dla Ciebie jak najłaskawszy. – dopowiedział szeptem, po czym – nietypowo nawet jak na swą filozoficzną postawę – pogrążył się w ślepym zamyśleniu.
– ... synu... Czując, że przodkowe śpiewają mi ostatni wers swej pieśni prowadzącej mnie przez życie, przez grubą powłokę nadziei moje serce krzyknęło w rozpaczy, że to miejsce – świat, w którym smoki wyznają tutejszych bogów – to miejsce... nigdy nie sprawiło, bym poczuł się jak w Domu. Myśli o Aen Aard zbyt często nachodziły mnie i wzniecały pożar uczuć, nad którym w końcu nie zdołałem zapanować widząc tutejszy Tedd Cogaidh. Choć głosiłem siebie jako obrońcę, ogarniała mnie trwoga na obecność Wojny i cierpienia. Nie byłem szczęśliwy, Beri. Piękno Natury przestało cieszyć. Rozmowy z pobratymcami przynosiły niezrozumienie. Musiałem... musiałem odejść tam, skąd przybyło me serce. – uśmiechnął się gorzko, zaciskając powieki.
– Wyleciałem na południe. Z pomocą Czasu, po księżycu drogi dotarłem do gór, w których znajdowała się ma wioska, Aen Aard. Ah... niestety... moje serce doznało ogromnego bólu, gdy dowiedziałem się, że miast znaleźć swych drogich pobratymców, na miejscu znajdowali się Dh'oine – elfy o okrągłych uszach. I o wielce nieczystych duszach i sumieniu.
Nie zdołałem odnaleźć tam spokoju, mój synu. Ludzie mieli zbyt wiele krwi na swych rękach. Krew elfów, smoków, krasnoludów, gnomów, moja własna... Ściekała niczym lód wiszący u sklepienia jaskini, który topniał w upalny dzień.

Iznu westchnął. Ktoś stojący z boku pomyślałby, że z ulgą, jakby sam próbował się w tej chwili rozgrzeszyć.
– Wierzę, że tutaj Los będzie dla Ciebie łaskawszy, synu. Niech Twe serce nie rezygnuje ze swojego szczęścia.
autor: Rudzik Płowy
14 lis 2020, 20:22
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

Przez cały ten czas, w którym słowa Beriego lały się z jego pyska tak, jakby od dnia swojego wyklucia czekał na ten moment, Rudzik nie odrywał od niego swoich smutnych, niegdyś bursztynowych ślepiów, natomiast z pyska na ułamek uderzenia serca nie schodził pogodny uśmiech. Wszak jego oczy nie były refleksją jego emocji czy stanu psychicznego. Po prostu... wyglądały poczciwie.
Z niezwykłym zainteresowaniem wysłuchał syna i poszerzył kąciki swych ust ciesząc się z tego, że Beri dzielił się z nim dobrymi chwilami, zostawiając w tle te smutne.
Wtem wtrącił się Strażnik.
Masywny łeb zwrócił się w kierunku głosu Wiedzącego, wysłuchując jego... wersję życia syna Płowego.
Gdy Iznu jeszcze stąpał po tych ziemiach, kojarzył charakter Strażnika i jego nastawienie wobec innych z drzewem, które – notabene – jest nierozłączne z jego rasą. Porównywałby je do... chropowatości kory sędziwego dębu. A odchrząknięcia Saevhern dodatkowo ubarwiały to porównanie w metaforycznej głowie Rudzika.
No, ale przecież kochał Naturę i wszystkie jej dzieci. A Los wraz z Czasem wpływają na całe drzewo, nie tylko jego fakturę. Iznu nie odczuwał żadnych uprzedzeń, lecz to, co Strażnik mu powiedział, nie było zaskoczeniem dla beżowego, że akurat z jego pyska padły tak ułożone słowa.
Płowy wypuścił nadmiar powietrza ze swych płuc i zebrał myśli, wytrącając się ze swojego filozoficznego zbłąkania.
– Mądry Strażniku Gwiazd... Ddraige nie od dziś kierują się emocjami. Natura nie urodziła nas, abyśmy przeżyli jej dar polegając jedynie na spokoju naszego rozsądku. Błądzenie po ścieżkach oznacza, że Los z pewnego powodu te drogi przed nami zaciera; plącze je i wtapia we mgłę; sprowadza na nie ulewę, aby wszystko wokół zdawało się być płynącą donikąd rzeką, w której trzeba nauczyć się pływać. Smok, którego serce stoi po stronie emocji zacznie walczyć z przeciwnościami od razu. Nieraz bezskutecznie, lecz z uporem godnym naszych najstarszych przodków, niezłamani, bowiem chcą wydostać się z doliny, w której zostali zalani. Serce smoka niewysyconego emocjami a spokojem postępuje... inaczej. – przełknął ślinę, odchylając swój kostur od ramienia i przenosząc na niego swój ciężar. – Postrzegają Los nie jako zagrożenie, lecz możliwość. Okazując swój spokój zdolni są do przemyślenia i przewidzenia tego, co Los dla nich szykował i przekraczają jego przeciwności ze świadomą odwagą, lecz podatni na zbłądzenie w swych myślach. Ddraig nie wybiera po czyjej stronie stoi jego serce. Ddraig nie wpłynie na Los czy Czas, nie może liczyć na jego wsparcie lub litość... Ah, wszak są to byty o wiele potężniejsze od nas, których wystrzegają się nawet nasi przodkowie. Winniśmy im wszyscy pokorę. – opowiedział, patrząc raz po raz to na Strażnika, to na syna, wyraźnie kierując swoją skomplikowaną metaforę ku nim obu.
Odwrócił rogaty łeb w stronę Beriego, przenosząc swój monolog na jednego odbiorcę.
– Lecz jeżeli na mglistej drodze, skąd myślimy, że nie ma wyjścia odnajdziemy łapę, która wyciąga do nas chęć pomocy... Niemądrze jest kroczyć dalej samemu, drogi Beri. Odepchnięta łapa może okazać się tą, która sama potrzebowała pomocy i wytrącona z równowagi mogła przegrać swoją bitwę z Losem. Synu... Życie obserwuje Twoje poczynania i wyciągnie konsekwencje. Niezależnie od tego, czy Twoje fizyczne ciało kroczy między żywymi, czy przeszedłeś już przez próg... Nasz dar pochodzi od jego siostry, Natury. A Życie ma prawo wkroczyć i z pomocą Losu wpłynąć na nie w sposób, w który nie zdołamy przewidzieć... a może nawet przejść. Dlatego każdy podarunek jaki dostajemy, powinien być odebrany z wdzięcznością i szacunkiem, powinien być pielęgnowany i chroniony. Nawet u schyłku swojego Czasu.
Lecz ani Życie ani Los nie są istotami żywymi – wszak nie są to dzieci Natury, a jej bracia. Nie posiadają sumienia, nie posiadają emocji, które mogłyby nimi kierować. Niektórzy rzekliby, że nie są nawet sprawiedliwi...
– zawiesił na krótką chwilę głos. – Są za to bezwzględni i nie zawahają się przed zrzuceniem na Dzieci Natury trudu bądź szczęścia. Taki jest Los. A Życie towarzyszy mu oceniając Twoje poczynania i wyciąga konsekwencje.
Oni wszyscy dotknęli Cię boleśnie i zadali mnóstwo cierpienia, które niewątpliwie tli się w Tobie już od dawna, mój synu. Jeżeli... Jeżeli przed wyznaniem swych win chcesz opowiedzieć coś więcej o swym życiu, drogi Beri... Mam otwarte serce. Lecz, ah... obawiam się, że nie jest mi dane udzielać Ci rozgrzeszenia.
– uśmiechnął się blado, jakby chciał tym pocieszyć pomarańczowego.
– Niech Twa dusza podąży ku spokojowi, Ardwedd. – pochylił swój łeb, oddając głos Beriemu.
autor: Rudzik Płowy
12 lis 2020, 16:51
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

– Synu... Me serce rozpiera duma. Pełna odpowiedzialność za swe życie wiąże się z niemałą odwagą, drogi Beri, bowiem wiele serc Ddraigean spowitych jest strachem, a ten jest naszym nieprzyjacielem. Żadne dziecię Natury nie pozna pełni szczęścia bojąc się całej swej drogi przez życie. Ale Ty... – przechylił i obniżył nieznacznie łeb, by spojrzeć mu w czerwone ślepia – Ty, mój drogi Beri, nie boisz się stawić czoła życiu, by naprawić swoje błędy. Trwaj tak, Ardweed, a Twe serce zazna spokoju, na które zasługuje.
Uśmiechnął się z pewnym rozczuleniem na wspomnienie o jego pisklęciu. Ah, dar Natury w takiej postaci był tak pięknym błogosławieństwem dla każdej istoty, która jest gotów okazać nowej duszy całą swoją miłość. Natomiast śmierć...
Rudzik westchnął przeciągle. Poczuł smutek widząc, jak wiele bólu musiało to zadać Beriemu i choć sam był wychowany w inny sposób, był empatyczny i potrafił zrozumieć, że... należy do mniejszości, która ma takie podejście do Czasu Końca żyjących.
– Lumi... – szepnął, zastanawiając się nad czymś. – Tak... być może Los pozwolił mi go ujrzeć, gdy jego przodkowie wyciągnęli doń łapę, albowiem nie byłem to ja. Jestem pewien, że Lumi jest teraz w dobrych rękach, synu. Pamiętaj, że odeszła tylko jego cielesna powłoka, a wkrótce już go będziesz mógł ujrzeć. Masz me słowo, Beri. Nie żałuj tego, że Życie idzie przodem, rysując różny Los tym, komu daje cząstkę siebie. – posłał Beriemu pełen zrozumienia wzrok, ale i pytający – jakby duch chciał się upewnić, czy jego syn mu wierzy. Przecież... miał niezbity dowód na jego słowa tuż przed sobą.
– Synu... Opowiesz mi o pozostałych Dzieciach? O swoich bliskich? O tym... jak się czujesz? – zapodał z najszerszym – jak do tej pory – uśmiechem, oddając tym samym głos pomarańczowemu.
autor: Rudzik Płowy
12 lis 2020, 13:36
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

Ah... Fedelmidzie, jakże on był w tej chwili szczęśliwy. Elf rzekłby, że ujrzenie jego syna było wisienką na dziczyźnie spełnienia życia Iznu. Cierpienie zostało odegnane przez błogą dla jego ducha śmierć, gdy nieśmiertelni przodkowie wyciągnęli ku niemu swoją łapę, którą mógł dotknąć, a spotkanie po tylu księżycach swojego syna było... Było czymś jeszcze.
Elfy w swoich opowiadaniach głosiły, iż często, gdy istota umrze nie zaznając spokoju lub wybaczenia przed przekroczeniem progu światów może utkwić w miejscu. Czy było to spowodowane tym, że taka dusza nie ma na tyle sił lub nie chce odejść do gwiazd tak nieszczęśliwa, niespełniona – tego dwunogi nie wiedziały. Natomiast byli pewni tego, że niespokojni potrafili nieść rozpacz i ból, dopóki coś lub ktoś nie przyniesie im ulgi. Czy dotyczyło to również smoków? Niektóre elfy powiedziałyby, że tak, inne, że nie potrafią tego udowodnić.
A jednak z jakiegoś powodu Iznu to nie dotyczyło, a wbrew temu, co mogło się wydawać... przed odejściem żałował wielu rzeczy.
Dlatego można śmiało rzec, że ta chwila dla niego jest wszystkim.
Niemalże całą swoją uwagę poświęcił w tej chwili synowi, gdy ten – ku uciesze i uldze Czarodziejowi – dostrzegł jego bezcielesną formę. Powitał go uśmiechem; powitał jego uczucia uśmiechem; nim też pragnął zmazać łzy syna. Lekko – bowiem niespętany starością i cielesnymi ograniczeniami – uniósł się na łapach i zbliżył o dwa kroki, wychodząc na spotkanie z Berim. Rogaty łeb wysunął w przód, skrzydłami zaś poruszył i na wpół rozłożył je – można by rzec, że niedbale – dając pomarańczowemu choćby mentalne poczucie bezpieczeństwa. Nie dlatego, jakoby dla Iznu syn nadal miał zaledwie kilka księżyców.
Rudzik Płowy dbał o bezpieczeństwo wszystkich.
– Beri... Nie obawiaj się, synu. Ten świat został pozbawiony jedynie mojego ciała, lecz ja nigdy go nie opuściłem. Nasi przodkowie od Dnia Początku mieli Cię w swojej opiece... Byś nie był sam. Wiedz, Ardwedd, iż ja zawsze przy Tobie czuwałem. – łagodny głos rozbrzmiał wokół, wyraźny i słyszalny zarówno dla jego syna, jak i Strażnika Gwiazd.
Strażnik Gwiazd...
Choć Iznu skupiał całą swoją uwagę Beriemu, nie mógł przejść obojętnie obok niego fakt, jak wspaniałe, oh, bogowie – jak niesamowite imię przybrał ten Saevhern. Przechylił delikatnie głowę i posłał smutne ślepia w stronę drzewnego, wpatrując się krótką chwilę. Jakimś sposobem... charakter Rudzika powodował, że ten był pewny, że Strażnik odnajduje się w swojej roli co najmniej doskonale.
Splótł krótką wiadomość mentalną dedykowaną jedynie umysłowi byłemu Ziemistemu.
~~ Ah, najszlachetniejszy Strażniku Gwiazd... Oddaję Ci nieskończony szacunek i to zaszczyt móc Cię poznać jako Wiedzącego, jako łącznika dwóch światów. Pragnę odpowiedzieć na Twe pytanie i jeżeli przodkowie pozwolą, kontynuować rozmowę w późniejszym czasie. Wybacz mi mą arogancję, lecz... Beri potrzebował przez swe życie wsparcia i jestem tu, by mu wskazać drogę przez życie.~~
Krótka wiadomość nasycona typową dla Płowego łagodnością i stoicyzmem, przyklepana jego bladym uśmiechem. Przekręcony nieznacznie w stronę Strażnika łeb wyprostował się, by móc poświęcić już resztę swojej uwagi synowi.
– Beri, mój drogi... Dzieci Aen Aard oddając swoich bliskich w objęcia przodków cierpliwie czekały, by któregoś dnia się zjednoczyć w górze, gdzie żyli wszyscy, których znają, a którzy ich kochają. Dzięki temu ich serca pozbawione były rozgoryczenia czy smutku, bowiem wiedzieli, że to tylko kwestia Czasu, nim ujrzą się ponownie. Pozwalało im to iść przez życie z wiedzą, że pożegnali tylko materialne ciała swoich bliskich – oni nadal byli wśród nich. Gdy nadchodził czas, rodzina, którą puścili wolno wyciągała do nich rękę i prowadziła ich do nieśmiertelnej błogości, by nie kroczyli już dalej sami.
Dziś Los obdarzył mnie możliwością przyjścia do Ciebie, lecz nie po Ciebie. Lecz kiedyś nadejdzie Czas Końca, w którym i ja wyciągnę do Ciebie łapę i będziemy trwać razem ku wieczności. W tej chwili nie masz się czego obawiać, moje drogie dziecię. Jestem tutaj... Jestem tutaj dla Ciebie, chcąc wspomóc Cię, nim będziesz mógł dołączyć do nas.
autor: Rudzik Płowy
02 lis 2020, 19:39
Forum: Świątynia
Temat: Świątynia
Odpowiedzi: 714
Odsłony: 33377

Iznu pamiętał dzień, w którym przyszło pożegnać mu jego matkę. Aelyah, szara, drobna smoczyca miała szczęście doświadczyć naturalnej śmierci, nim nastało Tedd Deireádh
górskiej wioski. Smoki i elfy mają w zwyczaju wprowadzać swoich pobratymców, którzy są na skraju swojego życia do niewielkiej kaplicy dedykowanej wszystkim przodkom. Tak postąpiono również z Aelyah. Iznu jako młody czarodziej odprowadzał swoją matkę do miejsca sakralnego z nieśmiało ukazującym się na pysku uśmiechem, a szara smoczyca – wyraźnie szczęśliwa, że niedługo przekroczy próg świata żywych i umarłych – spoglądała na swego syna z wdzięcznością, że jest przy niej w tej ważnej chwili. Ich ostatniej, wspólnej chwili.
Płowy nie czuł lęku, smutku czy żałoby widząc swoją matkę po raz ostatni. Aen Aard nie traktowało śmierci jako końca – przecież dla wszystkich stanie się to początkiem czegoś nowego, czegoś wiecznego. To jedynie zrzucenie z siebie śmiertelnego jarzma, porzucenie cielesności na rzecz trwania w szczęściu i błogości wśród istot, które przez całe dotychczasowe życie darzyło się miłością i zaufaniem. Niektórzy czuli żal, że byli zmuszeni pożegnać kogoś zbyt wcześnie – wszak musieli czekać dziesiątki księżyców, nim dane by im było zjednać się raz jeszcze z ulubionym. Ale Aen Aardczycy są cierpliwi.
Iznu stanął przed wejściem do kaplicy, obdarowując Aelyah ostatnim ciepłym spojrzeniem. Matka z wysiłkiem, lecz i z miłością okryła swojego syna swym potarganym, nieoszczędzonym przez los i czas skrzydłem i otuliła rogaty łeb swoim pyskiem.
“N’te tearth, an’weilas wedd. Synaeddan cónai shaent’en a te an cahlaw am t’elá. Essea’en rha.”


Przodkowie, choć śpiewem prowadzili go przez życie tak, jak powiedziała matka, nie potrafili lub nie chcieli pomóc mu umrzeć tak szczęśliwie, jak udało się to Aelyah. Odszedł tam, gdzie należało od zawsze jego serce a gdzie liczył, że jego Dom będzie taki, jak go zapamiętał.
Iznu odszedł przesycony rozgoryczeniem, cierpieniem i zawodem, a jego serce roztrzaskano mu na sto tysięcy drobnych sopli, nie mogąc znaleźć remedium na swój ból. A przecież był w swoim domu.
Smutek i rozgoryczenie rozlało się mgliście, gdy przodkowie powitali go, by następnie zaprowadzić do swojego nieśmiertelnego królestwa. Cierpienie rozpuściło się jak para wodna zanika w powietrzu, gdy smoczy pysk wydmuchnie powietrze w porę białego puchu. Roztrzaskane serce pozostało tam, gdzie legło uśmiercone ciało Iznu, bowiem dostało nowe, nieskalane smutkiem życie wśród Aen Aardczyków. Rudzik Płowy powitał swoją matkę, rodzeństwo, kuzynostwo, elfy, Fedelmida oraz Éibheara z uśmiechem, z niewyobrażalną radością i spełnieniem, darząc każdego z nich serdecznym uściskiem.
I podobnie szerokim uśmiechem chciałby kiedyś przywitać swojego syna. Lecz niekoniecznie musiał czekać, aż ten przekroczy próg śmiertelników.

Iznu. Wiesz już, czym jest nieśmiertelność. Wiesz, że Twe serce jest wielkie i nigdy nie zapomina, nawet mimo wszelkich przeciwności. Los nigdy nie był łaskawy, ale to Natura i jej dzieci winny przezwyciężyć ten trud i zmierzyć się z cierpkim Losem, aż ten stanie się naszym sprzymierzeńcem. Choć my nie zdołaliśmy Ci pomóc nim ten Cię zgładził, wiem, że Ty masz szansę dać komuś siłę i wiarę w to, że Niełamliwy będzie sprzyjający.
Jego nie sięgnęła jeszcze nieśmiertelność. Czas nie gra na Twoją korzyść.
Va faill, Ddraigwedd. Jesteśmy z Tobą i z Twoim synem.



Bezcielesna powłoka, którą istoty żywe przyjmowały pośmiertnie była dla wielu kultur czymś innym. Jedni uważali, że istoty mają duszę – jakoby ciało spirytualne w ciele śmiertelnym; drudzy patrzyli na nie jako świadomość, która błądzi po świecie w swojej niefizycznej formie; trzeci wierzyli, że to ich naturalna postać, zaś śmierć jest jedynie zaprzestaniem funkcjonowania ich cielesnej formy, która jedynie kładła na nich ograniczenia. Tymi trzecimi byli Aen Aardczycy. Lecz co do jednego, większość kultur była zgodna w swoich podaniach i wierzeniach.
Cokolwiek, co żyje po śmierci istoty, przyjmuje formę transparentną, niekolorową, niefizyczną – żadna istota posiadająca swoje organiczne ciało nie może dotknąć ducha, świadomości czy "niespętanej cielesnymi linami postać". Nie zawsze miało to miejsce w drugą stronę. Nie jeden raz duchy mogły w pewien sposób wpływać na świat śmiertelników w sposób bezpośredni, co często było jedynie fanaberią zbyt zabobonnych ras inteligentnych. Aen Aard natomiast wierzyło, że przodkowie wpływają na świat w sposób pośredni – dodając otuchy i siły swoim wybrankom. Do znacznie rzadszych zjawisk należało objawianie się astralnej formy istotom żywym, lecz nie było to niespotykane.
Być może miało to związek z bóstwami, które stoją ponad Czasem, Losem czy Naturą?

W świątyni spowitej nocnym mrokiem nisko nad ziemią unosił się kurz, zdatny do dostrzeżenia jedynie w nikłym momencie, gdy Księżyc uraczył jej wnętrze swym srebrnym blaskiem przebijając się przez drzewa Dzikiej Puszczy. W chwili, gdy Strażnik Ostępów wraz z Berim wkroczyli do świątyni, przymglone powietrze było zauważalne dla smoczych ślepiów. Woń przywodziła wspomnienie zwiedzonych wilgotnych jaskiń, tych tajemniczych, które zdawały się nigdzie nie mieć istniejącego końca, a zaraz nieprzygnębiających, a wzbudzających pragnienie odkrycia ich tajemnic. Korony drzew szelestem spadających na wietrze liści przypominały przemijanie życia po to, by dać narodziny czemuś nowemu. Ah... jakże wspaniała pora na swoistą kontemplację nad życiem. Czyż nie, Iznu?
Złoto-czerwona muzyka Natury w pewnym momencie wydała z siebie lekkie westchnienie – sprawiała wrażenie, jakby jej źródło znajdowało się w płucach i nozdrzach smoka. I być może to skojarzenie wcale nie mijało się z prawdą.
Bowiem gdzieś nieopodal – nieodkryty, dopóki światło Lleuad nie padło pod odpowiednim kątem – siedział były Czarodziej, obrońca Ziemi. Rogaty łeb nieznacznie wysunięty w przód, jakby przyglądał się swojemu synowi oraz Strażnikowi Ostępów, którego pamiętał tak dobrze ze stada Ziemi. Błogi, wręcz rozleniwiony uśmiech tkwił niezmiennie na jego pysku, kontrastując ze smutnymi, niegdyś bursztynowymi oczami, które dodają Płowemu kilkanaście dodatkowych księżyców. Łapa kurczowo trzymająca przed smokiem kostur bez swojego typowego szlachetnego zwieńczenia – choć teraz już zbędny, ale... Iznu zwyczajnie był do niego zbyt przywiązany. Jego postać – elf rzekłby, że prawdziwa – kojarząca się jednocześnie z półprzezroczystym kryształem oraz chmurą swobodnie wirującego w powietrzu kurzu i pyłu tworzyła jego nikłą sylwetkę, określając jego rogaty łeb, tułów, skrzydła, ogon.
Duchowe serce ścisnęło się radośnie w klatce piersiowej, a echo kolejnego westchnienia odbiło się od świątynnych skał i trafiło ponownie do uszu śmiertelników.
Rudzik poniósł swój wzrok na Strażnika.
Lub nie-śmiertelników.
– Mój synu, Beri... Sto tysięcy powitań dla Ciebie. Wraz z przodkami śpiewam Ci przez Twe życie licząc, że pamiętasz, iż zawsze będziemy trwać wszyscy u Twego boku. – delikatny, ściszony głos rozniósł się w powietrzu, nie kryjąc swojego źródła. Płowy pysk uśmiechnął się szerzej, a druga łapa chwyciła kostur wspierając się na nim i zbliżając do ramienia.
– I Tobie, szlachetny Strażniku Ostępów, sto tysięcy powitań. Ah... Przodkowie zdecydowali Cię pozostawić na dłużej na tym świecie?... – zapytał retorycznie, po czym pochylił swój łeb w geście szacunku do drzewnego. Wszak wiedział, że błogosławieństwo tak długiego życia wiąże się z ingerencją czegoś wyższego, niż Natura. Lecz... Jeszcze nie przyszło mu na myśl, że stał się samym Saevhern.
Po powitaniu dawnego stadnego pobratymca swój wzrok skupił już tylko na Berim. Przecież... to właśnie dla niego tutaj jest.
autor: Rudzik Płowy
29 cze 2019, 8:06
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5668
Odsłony: 224634

+ 4/4 miesa ode mnie dla Scigajacego
autor: Rudzik Płowy
09 cze 2019, 19:56
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Skała
Odpowiedzi: 512
Odsłony: 71046

Rudzik odbierał złoty wzrok Remedium inaczej, niż przy rozmowach z Ddaerweddan, Dziećmi Ziemi – ku jego własnemu zaskoczeniu. Płowy starzec rozpoznał analityczność i kłęby nieprzeczytanych, przewijających się myśli, które krążą po głowie Uzdrowiciela Wody, gdy ten obdarowywał Czarodzieja swoją uwagą. Rudzik we flegmatycznym zdziwieniu przechylił lekko, lecz zauważalnie swój masywny łeb w bok, niby ptak reagujący na nowy widok – i wlepił piwne ślepia w jego złote. W jego pysk, w jego postawę. Nienachalnie, łagodnie… nie tak analitycznie.
Bo choć Rudzik wielbił sobie rozmowy, nie zapewniało mu to umiejętności przeglądania smoków na wylot. Wręcz przeciwnie. Starzec bardzo szybko ufał obcym, był wręcz… naiwny. To był dla niego powód, przez który nie wykształcił mu się ów zmysł dociekliwości. Bowiem nie podejrzewał tutejszych smoków o cokolwiek innego, prócz życzliwości. Mimo, że w jego własnym stadzie znajduje się co najmniej jeden osobnik, który nie darzy czarodzieja szczególną sympatią z różnorakich powodów.
– Ah, najdroższy Teirwedd… Nie lękam się Czasu ni chcę, aby smoki czuły ten lęk wobec niego. Czy kryjesz swą głowę przed Naturą, mój drogi Remedium Lodu? Czy lękasz się bogów, stwórców wszystkiego, czego możesz sięgnąć wzrokiem? – zapytał jakby z przejęciem, lecz po chwili na pysku zabłysnął kojący uśmiech. – O Czasie należy pamiętać… Trzeba być świadomym jego niemożliwej do powstrzymania siły, nieuniknionych okoliczności, które ze sobą niesie… Zarówno tych złych, jak i dobrych. To Czas pozwala nam poznawać własne emocje, odkrywa je przed nami lub chowa, Czas pozwala nam wyciągnąć wnioski z doświadczeń, które mamy za sobą. To Czas leczy rany, które zadały nam inne istoty. Jest to… zjawisko, które trzeba uszanować. Respektować. Niczym przyjaciel Natury, bowiem Natura bez Czasu nie zdziała wiele. A jeżeli w Twym sercu zakwitł niepokój i strach… to nie On je zasiał; w Twe ciało wedrzeć musiało się coś innego, które zasiało ziarno zarazy. – wyjaśnił, zauważalnie duchowo angażując się w tłumaczenie. Było to niejako sercem światopoglądu Rudzika, a przecież to w towarzystwie filozofii spędził niemal całe swe życie. Filozofia doskonałej harmonii, gdzie nawet Chaos ma swoje miejsce w nim i stanowi część porządku.
Czarodziej trzymał skalne naczynie i napełnił je zielną miksturą, zanurzając obiekt w cieczy. Następnie zamyślił się na chwilę. Czarka, w której trzymał ogrzany napar stuknęła ostrożnie położona na kamiennej posadzce Skały. Chwilowa, krótka kontemplacja nad własnymi słowami, gdy znów znalazł niekończącą się nić egzystencjonalnych pytań. Wlepiając bezwiednie piwne ślepia w uspokajający taniec ognistych płomyków, Rudzik ocknął się z zamyślenia dopiero w momencie, gdy Kobalt powiedział kolejne słowa.
Rudzik zwrócił swój masywny łeb i smutne ślepia na niego, a Remedium mógł ujrzeć powracający entuzjazm życia, który na chwilę ukrył się za samotnymi myślami Czarodzieja.
– Ah… – chwycił z powrotem naczynie z napojem, otulając go szponami i powąchał.– Éibhear przyniósł do Aen Aard wiedzę o ziołach, instrukcję o ich zaparzaniu wraz z wieloma innymi resztkami kultury Seidhea, które zostawił za sobą, dołączając do Fedelmida… Alkohole, potrawy, sztukę lecznictwa, wytwarzania broni oraz lnianych płacht, którymi okrywali swe wrażliwe ciała. Éibhear zdołał przekazać tę wiedzę swoim potomkom, a oni swoim potomkom, zaś ci potomkowie swoim potomkom… Aż do ostatniego Seidhe, który pochodził z Aen Aard. To Elfy dbały o zielarstwo, wykorzystując swoją przyjaźniejszą im anatomię do przyrządzania mikstur. Jedne miały właściwości lecznicze, drugie wspomagające ciało oraz ducha, trzecie… – uśmiechnął się. – O trzecich mówili, mój drogi Remedium Lodu, iż po spożyciu napojów z poszczególnych ziół, Elfy widziały swoich zmarłych przodków i duszki Natury, które ona posyłała. Seidhea strzegli się tych naparów w obawie przed rozzłoszczeniem duchów, lecz… Ddraige zdawali się być odporni na efekty mikstury. Jeżeli ma pamięć mnie nie myli… Jednym ze składników była bieluń dziędzierzawa. W Aen Aard wyjątkowo rzadko spotykana roślina, a i tutaj me oczy nie ujrzały jej na tych ziemiach.
Seidhea… Ah, widziałem wokół ich domów wiele kwiatów dzikiej róży oraz rumianku. Gościli naparem z tych ziół każdego gościa, a smak napoju był czymś… nieopisanym, drogi Teirwedd. Chciałem wielokrotnie powtórzyć, odtworzyć ich przepis, lecz nie było mi dane nigdy przyrządzić tego jak, jak robili to oni. Być może Twoje doświadczenia, wiedza oraz Twe uzdrawiające łapy zdołają powtórzyć ten… mały cud natury.
– wypuścił więcej powietrza nosem, tłumiąc śmiech. Następnie uniósł łapę trzymającą napar samego Remedium i wziął do płuc aromatyczne powietrze, by zaraz potem skosztować napój swoimi ustami. Jeden, drobny łyk, idealny, by delektować się smakiem.
– Ah, mój drogi przyjacielu… Znalazłbyś niewątpliwie wspólny język z Elfami. – uśmiechnął się, lecz ów uśmiech zgasł stosunkowo szybko, zamieniając się w ciche i gorzkie westchnienie.
Znalazłby, prawda. Lecz z każdym księżycem tracił nadzieję na to, że Elfy Aen Aard przeżyły.
– Dziesiątki księżyców temu spotkała mnie klątwa zapomnienia, a na tych ziemiach, w moim nowym Domu, dotknęła mnie Klątwa Zła; zbudziłem się któregoś dnia w ciemności, mimo, iż Feainn była wysoko. Tak, przyjacielu… Stałem tam, na Skałach Pokoju bezsilny wobec tego, co mnie spotkało i mający nadzieję na to, iż dzielne Dzieci Ziemi oraz Wody odnajdą Dobro, które uleczy mnie i odegna wbite we mnie Zło. Lecz me nadzieje uszczęśliwione były świadkiem swojego spełnienia, bowiem… Inurta oddała mi światło, bym spojrzał swymi oczami na świat. – opowiedział, monotonnie obracając czarkę naparu w swoich pazurach. Zaś głos odzyskał swą naturalną, błogą pozytywność dopiero z ostatnim wypowiedzianym zdaniem.
Łapa trzymająca kostur zdobiony rubinem nagle opuściła go i pozwoliła, by ogon przechwycił jej ciężar i odpowiedzialność. Gładki, pozbawiony wypustków oraz kolców ogon owinął się wokół trzonu niczym wąż i trzymał artefakt tak, aby nadal stał oparty o ziemię. Wolną łapę Rudzik położył natomiast na swoim kolanie, a gdy skupił się na zmianie swojej pozycji, wtedy odezwał się Remedium z … pewną sprawą.
Natychmiast zwrócił całą swoją uwagę na Uzdrowiciela, wbijając w niego piwne, okrągłe ślepia i słuchając cierpliwie, ze zrozumieniem. Mniej więcej w połowie Wodny mógł dostrzec minimalne opadnięcie szczęki Czarodzieja, który zupełnie nie spodziewał się propozycji.
Niejako spełnienia również i jego marzenia.
Były Aen Aard, gdyby nie władał magią, zostałby piastunem. Kochał dzielić się wiedzą z tymi, którzy są jej pozbawieni, a to podejście dzielił z nim najwyraźniej granatowołuski. Archiwum Wolnych Stad…
Może naprawdę tutaj znalazł drugi Dom? Ojczyznę? Tereny jedynie Ddraige, lecz Ddraige o tak samo wielkich umysłach, jak jego rodzina.
Próbując przywołać słowa, które dobrze zobrazowałyby myśli flegmatyka, Rudzik wziął wdech do niegotowej jeszcze odpowiedzi oraz zamrugał kilka razy, następnie przełknął ślinę i wypuścił niezużyte do mowy powietrze. Był w szoku. Był zaskoczony. Był… podekscytowany. Oh, bogowie, jak on był podekscytowany.
– … Drogi Remedium, nie… nie wiem, co powiedzieć… – zaczął, po czym wypuścił kolejny raz powietrze w stłumionym chichocie. – Wiedza jest budulcem naszej kultury, naszych rodzin… Jest czymś, co spaja nas na tle historii, jest czymś, co przegania Ignorancję, która siedzi w sercu obojętnych. Przyjacielu, Twój idealistyczny cel jest czymś, czego tutejsi Ddraige potrzebują najbardziej. Pisklęta, które któregoś dnia będą opiekowały się naszymi potomkami, powinny mieć możliwość czerpania wiedzy, która jest stała… Dziecię Wody, gdybyś kiedykolwiek potrzebował pomocy, jestem gotów podzielić się z Tobą całą wiedzą, jaką posiadam… Wiedzą, która różni się od Waszej, bowiem niewątpliwie wpływ miała na nią obecność Seidhea w moim Domu. Byłbym gotów zostać jednym z Archiwistów, lecz… Wśród Dzieci Ziemi znajdują się inne smoki, być może obfite w wiedzę o tutejszej historii i zwyczajach. Jedną z nich jest Zaranna Iskra, lecz… ze względu na jej sędziwy wiek, nie potrafię rzec, czy byłaby chętna. Lecz jeżeli dasz mi możliwość, zapytam ją czym prędzej.
Mając smoka mocno przywiązanego do innej kultury, którą przyniósł do Stad zza bariery, Remedium zdołałby posiąść wiedzę szerszą niż tą, którą mógłby odkryć pozostając jedynie na tych terenach. Rudzik oczywiście nie manipulował go podczas tej rozmowy. To raczej nigdy nie będzie miało miejsca.
autor: Rudzik Płowy
01 maja 2019, 20:10
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Księżycowa łąka
Odpowiedzi: 687
Odsłony: 102745

Inurta... Niebieskie pisklę z charakterystycznie niskim głosem. Rudzik zdawał się chyba zapomnieć, że wydarzenia na Skałach Pokoju miały miejsce już kilka dłuższych księżyców temu. Wodna miała dużo czasu na zwiększenie swojego rozmiaru, zmianę wyglądu i dodatkowo głosy. Prawda, zastanawiał się jak jego mała wybawczyni wygląda teraz. I myślał o tym, czy ją pozna. Co o niej pomyśli. Czy jego wyobrażenia, sztucznie przyszyty pysk do jej błękitnego ciała i sylwetka będą się zgadzały z rzeczywistością. Z jakiegoś powodu po jego ciele rozlał się zimny dreszcz.
Nie był zwrócony przodem do Jeziora. Lecz kątem oka dostrzegł poruszającą się taflę wody i gdy zwrócił swój łeb w tę stronę, woda się uspokoiła. Hm?
...A potem, niczym z kukurydzy, wyskoczyła Inurta. Przyprawiając nieświadomego starca o potknięcie się serca i niezgrabne cofnięcie się na siedząco.
– Dobry Fedelmidzie...! – rzucił zaaferowany Rudzik. Spodziewał się, że to była ta Wodna, lecz... na bogów, ona jest co najmniej dwa razy większa niż ta niebieska plama, która zapisała mu się w pamięci.
Czarodziej wziął sobie chwilę na analizę młódki swoimi piwnymi ślepiami.
Była dokładnie taka, jak sobie ją wyobrażał.
Uśmiechnął się szeroko, po czym zniżył swój łeb w lekkim zakłopotaniu. W końcu Czarodziej dał się wystraszyć, haniebne.
– Ah, najdroższa Inurto, wybacz mi... Zaskoczyłaś mnie, a ja się Ciebie nie spodziewałem w tamtym momencie. – zaczął się tłumaczyć, poprawiając swój kostur w przednich łapach, nadal trzymając swoje ślepia wlepione w Wodnistą.
–... Na bogów... Moja Teirwedd, wyrosłaś na niezwykle potężną, młodą smoczycę... – rzekł z nieukrywaną dumą i szczęściem w głosie. Bo istotnie był z niej dumny. Przez ten krótki czas na Skałach Pokoju, jego serce zaczęło postrzegać Inurtę jak swoje pisklę.
Uśmiechnął się szeroko i ukłonił się, przypominając sobie o należytym powitaniu.
– Sto tysięcy powitań dla Ciebie, moja droga Inurto. Mam nadzieję, że ostatnie księżyce skąpiły Ci nieszczęść, a obfitowały w radość. – wypowiedział, nie tracąc swojego pogodnego grymasu.
Podniósł swój zad i przeszedł o kilka kroków bliżej Wodnej, tak na wyciągnięcie łapy.
– Inurto... Nie ma sposobu, bym wyraził swoją wdzięczność za to, co uczyniłaś na Skałach Pokoju, kiedy przeklęło mnie Zło. Tysiące podziękowań dla Ciebie i niech Natura oraz Los sprzyjają Ci po wsze czasy, jako, iż zasłużyłaś tylko na szczęście w swoim życiu. Masz wielkie serce, Dziecię Wody. – wtem nagle wyciągnął do niej lewą łapę, odwijając pięść i ukazując pewien... przedmiot. Drewniana, cienka płytka z wyżłobionym nieznanym znakiem, związana skórzanym rzemykiem. Naszyjnik.
– Proszę... Przyjmij ten podarunek ode mnie jako znak mojej wdzięczności. Elfy wierzyły, że jest to symbol Słońca i przynosił szczęście oraz powodzenie każdemu, kto przy sercu znak ten trzymał. Ah, nie jest to niestety dzieło najlepszych artystów... Lecz dbałem, by wyszło to jak najlepiej.
Gdy Inurta się przyjrzy, dostrzeże osiem ramion przechodzących przez swój środek, a zakończone one były haczykami zwróconymi w prawą stronę – cały symbol tworzył niemal idealne koło.
autor: Rudzik Płowy
17 kwie 2019, 15:53
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Księżycowa łąka
Odpowiedzi: 687
Odsłony: 102745

~ Najdroższa Inurto... Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem Ci w obowiązkach, lecz pragnę zapytać... Czy zechciałabyś przybyć na Księżycową Łąkę, w celu przyjaznej rozmowy? ~
To usłyszała Wodna samica, która kilka księżyców wcześniej ratowała jego ślepia od Zła. Rudzik nigdy nie miał okazji szczerze jej podziękować. A przecież nie mógł pozwolić na to, aby Inurta nie wiedziała, jak ogromnie wdzięczny jest Czarodziej.
Rudzik siedział na zadzie na łące, trzymając lewą łapę na odpowiadającym jej lewym kolanie, a w prawej tkwił ściśnięty kostur zwieńczony kryształem rubinu. Kamień mocno wyróżniał się na tle ciepłych kolorów, jakie ostatnio przybiera Natura. Sprawiał również wrażenie soczewki, gdy został odpowiednio ustawiony – światło przedzierające się przez czerwień rubinu przybierało jego kolor i lądowało na kwaśnozielonej trawie, barwiąc ją na słodki róż. Z jakiegoś powodu ten widok przykuł uwagę Rudzika i wlepił swoje piwne ślepia w pokolorowaną trawę, od czasu do czasu ruszając kosturem, by zabarwić zieleń trawy znajdującej się szpon obok.
Myśli, prócz diagnozowania tego zjawiska, krążyły wokół ostatnich wydarzeń z jego życia. Utrata wzroku, podjęta decyzja przez okradzione smoki na Skałach Pokoju, zagadnienie, które zadał mu jego własny syn... oraz jeszcze inna kwestia.
Tę pragnąłby poruszyć z kimś, kto zna się na temacie.
Lecz najpierw musi podziękować z całego serca Inurcie. Ścisnął w lewej łapie trzymany sznurek z jakimś drewnianym dodatkiem i czekał na odpowiedź, ewentualnie pojawienie się wezwanej.
autor: Rudzik Płowy
17 kwie 2019, 15:27
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 8367

Smoki wolały wybrać swoje zdrowie niż poświęcenie, by uratować to, co się traciło. Być może rzeczywiście mieli rację? Być może, jeżeli przyszłość będzie łaskawa, zdrowie pozwoli im na uratowanie czegoś więcej?
Trzymał kulę, w której skupiona była jego cealm'io i z jakiegoś powodu wahał się co powinien zrobić. Oddać ją komuś lub czemuś, nawet, jeżeli jego cząstka to zaledwie ziarnko piasku na pustyni, czy postąpić tak, jak inni dorośli?... Ah, przecież umawiali się inaczej. Sam dał słowo.
Trzymaną kulę mocy oparł o swoją pierś, następnie wciskając ją jakby chciał wepchnąć ją prosto do swojego serca. I choć uczucie nie należało do najprzyjemniejszych, zamknął swe ślepia i próbował. Do skutku. Dopóki magija wróciła do niego, a piwne ślepia wyzbyły się ślepoty.
Mercaer'te, Inurta. Esseath aen braewennas Teirwedd.
autor: Rudzik Płowy
31 mar 2019, 17:04
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 8367

//niemrawy odpis nr 2

– Moi kochani... Dzieci wszystkich Stad. – zaczął, mówiąc na tyle głośno, by każdy go usłyszał.
– Istotnie, jak wielu z Was powiedziało, moc należy do tych przeklętych Złem. Lecz to my wszyscy winniśmy podjąć decyzję, albowiem to dzięki Wam zawdzięczamy możliwość decydowania, co z naszą mocą możemy zrobić. Pragnę, by nikt z dorosłych przedstawicieli Stad o tym nie zapomniał. Przed nami wybór, który zaważy na naszej przyszłości. Wszystkich, nie tylko okradzionych i zbrukanych... – zrobił pauzę, chcąc zebrać myśli.
– Rozumiem Wasze obawy i czuję je swoim sercem. Pragniecie, by nikomu nie działa się krzywda, dlatego chcecie, byśmy odzyskali utracone zdrowie. Lecz my pragniemy dokładnie tego samego, jako Wasi opiekunowie, adepci i pisklęta... To wszystko będzie pozbawione sensu i celu, jeżeli będziemy wytykać sobie niewiedzę lub złe decyzje. Bowiem nie ma tu złej decyzji. Lecz jeżeli jest nam dane ochronić coś więcej, niż utracone zmysły... powinniśmy wziąć pod uwagę każdą możliwą opcję. – przełknął ślinę i przełożył kostur z jednej łapy do drugiej.
– Goerrdirweddan, Równinni, są niewątpliwie ogromnym zagrożeniem dla nas, dla wszystkich... Widziałem zbyt wiele śmierci z ich łap, by móc dopuścić do tego, by mogli oni wrócić i znów grozić cierpieniem. Lecz... Czyhają na nas również inne, potężne zagrożenia, których Bariera nie jest w stanie powstrzymać. Być może... jest coś lub ktoś, kto jest w mocy, kosztem Bariery, wspomóc nas w walce z tymi, którzy niosą równie wielki niepokój. Jak skalne monstrum, które stąpało po tych ziemiach. – westchnął.
– Niektórzy z Was odczuwają ten niepokój w swoich sercach odnośnie jedynego boga, który jest wśród nas... ja, choć ze wstydem przyznaję, niewiele wiem o tej istocie, lecz ufam, że może być on naszym jedynym i najpotężniejszym sojusznikiem. Jestem... osobiście jestem gotów powierzyć mu swoją moc kosztem rozpadu Bariery, lecz... możemy zrobić to dopiero wspólnie. Proszę, drogie Dzieci... stoi przed nami ważny wybór.
autor: Rudzik Płowy
27 mar 2019, 18:55
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 8367

// wybaczcie za taki niemrawy post :')

Naiwność Rudzika przekraczała właśnie wszelkie granice. Bo kto uwierzyłby szalonemu duszkowi, który niegdyś chciał zabić pisklęta, a teraz mówi o czymś w akompaniamencie własnego, psychicznego śmiechu? Ano właśnie Rudzik. Bo przecież Riromi musiał w pewnym stopniu mówić z sensem.
A w grę wchodzi Bariera. To rozwalone jak elfi ser sito, które miało – choć niewielką – funkcję obronną. Broniło przed Równinnymi. Którzy zrobili istną rzeź na Aen Aard. Nikt nie pozostał żywy, tylko on.
Jeżeli Rudzik miał jakiś cel w swoim życiu, to właśnie była obrona wszystkich przed zagrożeniem. Choćby miał poświęcić swoje życie, chce zapobiec kolejnej katastrofie, której Wolni mogliby doświadczyć, a której mogliby nie przeżyć. A czując malutką Inurtę na swojej głowie, która, choć niewiarygodnie silna, trzęsła się ze strachu, z nadmiaru emocji.
Starzec westchnął i zamknął ślepia, z pomocą maddary otulając ją niewidzialnym ciepłem, uczuciem bezpieczeństwa, wsparcia. Podziękowania.
– Najukochańsza Inurto... Tak wiele Ci zawdzięczam. Sto tysięcy podziękowań dla Ciebie, nieustraszone Dziecię Wody. – rzekł cicho, jakby chciał, by tylko ona go usłyszała.
Otworzył ślepia, pochylił swój łeb i przednimi łapami chwycił ją, gdy siedziała na jego głowie. Polizał ją w nos (mając intencje pocałować ją w czoło, lecz nie trafił) i postawił na ziemi.
Niedowidzące, piwne oczy wpatrywały się w zbiór nie mających sensu plam kolorów, wpatrywały się gdzieś w ziemię. Bez wyraźnego punktu zaczepienia wzroku.
– Inurto... Midarze. Pragnę się Wam odwdzięczyć. Pragnę... byście pomogli mi naprawić Barierę. Ah... nie wiem, czy posiadacie wiedzę o niej, lecz nie bez powodu ona zaistniała. Oraz nie bez powodu dzieje się tyle złych rzeczy, bowiem ta magiczna tarcza rozpada się. Dziurawi się, niczym skóra, w którą wbite zostały szpony. Wystawia to wszystkich Wolnych na zagrożenie, a ja... stojąc przed moim Przywódcą, poprzysiągłem chronić wszystkich, którzy tutaj mieszkają. – zrobił krótką pauzę, by zebrać myśli.
– Pragnę Was bronić jak jest mi dane... Byście mogli bezpiecznie dorastać, bez obaw o swoje życie. Bowiem nie ma ceny, która zdołałaby zmienić moje zdanie. Pragnę oddać Barierze swoją magiję.
autor: Rudzik Płowy
19 mar 2019, 21:00
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XIII
Odpowiedzi: 161
Odsłony: 8367

// kiedy Rudzik jest nieogarniającą bułą + zaległe odpowiedzi

Rudzik siedział na zadzie, trzymając obydwiema łapami swój kij zdobiony kryształem rubinu, a swój kanciasty łeb opierał o jego trzon. Ślepia miał zamknięte, oddech był spokojny, równomierny, podobnie z biciem serca. Zaś wokół jego ciała wirowała jego Cealm'io, we wspólnym języku Maddara.
Czarodziej przez cały czas, w trakcie którego nieobecni byli jego podopieczni, próbował z pomocą swojej magii zastąpić zmysł, którego został pozbawiony. Niecodziennie projektował podobne sondy, lecz miał kilka tworów stworzonych na swoim koncie. Lecz dzisiaj, zadziwiająco było to bez efektów.
"Może to moja magia dzisiaj psoci?" pomyślał. I naruszał swoje Źródło dopóty, dopóki nie przeszył go upiorny ból głowy, krzyczący "stop".
Zacisnął powieki z bólu. Nie wykluczał również możliwości, że Maddara nie chciała spełnić jego życzenia przez jego Klątwę. Jeżeli coś wniknęło w jego ciało i odebrało mu wzrok, kto wie, czy nie uszkodził również mimochodem jego magii?
Nic nie działało. Otworzył ślepia, a przed nimi jedna, wielka masa rozmazanych plam i natężenia światła. Nic. Nic się nie działo.
W międzyczasie pojawiła się Inurta, która również przyszła z niczym. Młode, Wodne Dziecię wysunęło prośbę, którą istotnie Czarodziej spełnił, lecz niestety – nie doczekali się odpowiedzi.
– Przykro mi, moja droga Teirwedd. – rzekł do niej, jednocześnie informując o braku informacji zwrotnych. Nawet nie ukrywał przykrości w głosie.

Niedługo po tym przybyły kolejne smoki, które wcześniej wyruszyły w poszukiwaniu wskazówek. Rudzik uniósł swój łeb, chcąc nasłuchiwać kto i z jakimi wieściami przyszedł na Skały Pokoju, sukcesywnie określając ich miejsce i zwracając się przodem do nich, nie podchodząc nawet kroku. Wiedział, że wrócili ci, którzy opuścili wcześniej to miejsce oraz ... pewien smok, którego Czarodziej nie miał okazji poznać.
Oh, biada mu, albowiem nie miał pojęcia kim jest sam Kaltarel.
~ Drogi Kalejdoskopowy Kolcu... Inurta, młode Dziecię Wody, odkryła coś, co pozwoliło mi w części odzyskać skradzione mi Oczy... nie widzą wiele. Nie otula mnie już ciemność, lecz nie potrafię rozróżnić kształtów...~ telepatycznie odpowiedział zdecydowanie nielakonicznie Adeptowi Ziemi, który zadał mu pytanie.
Lecz ten smok, od którego biła tajemniczość i potęga... Coś podkusiło Rudzika, by porozmawiał z tym osobnikiem. Mając mniej więcej przed sobą źródło głosu postaci, którą zwą Nauczycielem, Ziemisty zaczął stawiać powolne kroki w jego stronę, próbując choć w przybliżeniu oceniać odległość między nimi z pomocą tego, co mu po wzroku zostało. Być może chociaż ciemna plama z Kaltarela mu w tym pomoże.
– Ah, wspaniały smoku... – zaczął typowym dla siebie flegmatycznym, lekko chrapliwym głosem. Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że czarna plama... nie pachniała żadnym ze stad.
Stanął, gdy uznał, że znajduje się około ogona od postaci.
– Zwą mnie Rudzikiem Płowym... Wraz z moją magią bronię bezbronnych Wolnych Stad. Jak zapewne wiesz... Niektórych z nas pozbawiono zmysłów.. Mi odjęto możliwość postrzegania świata z pomocą wzroku. Ah, drogi nieznajomy – czyś w stanie udzielić nam pomocy lub informacji jak ją dostać? Z pokorą proszę Ciebie w imieniu wszystkich dotkniętych złem. – pochylił swój łeb w geście szacunku.

Wyszukiwanie zaawansowane