Jak na strzał, smok zatrzymał się istnie gwałtownie. Jak gdyby w ogóle się nie poruszał, ot, zamarł wpół kroku i istniał w takiej pozie, zastanawiając się... nad głosem. Ucho mu strzeliło za błoną, za zaciekawioną źrenicą poszedł pysk i Aedal wyjrzał zza własnego barku wprost na plamiaste lico samca. Samca istnie zbyt podobnego by nie był spokrewniony z nim, a nagle boski głos – ino liche wspomnienie – jak grom z jasnego nieba rozrzedziło jego myśli. Pyzaty Kolec, twój ojciec, nie spisał się najlepiej; parafraza jak mantra chwilę tłoczyła się między fałdami mózgu, łącząc zredukowane emocje w jedno. Dziki, nieruszony pysk, kamienna maska najzwyczajniej pękła. A wraz z tym pęknięciem uciekło niemrawe mruknięcie.
Łuk brwiowy uniósł się w niedowierzaniu. Zwykłym spacerem do Skalnego Giganta zrzucił na siebie klątwę odkopywania przeszłości zanim zniknie. I przez chwilę, cholera, klął w myślach, chcąc zniknąć już teraz. Schować się pod ziemią, zapomnieć o swoim imieniu, o początkach, o tym dlaczego to wszystko robił. Na tych terenach, nawet niczyich, nie było jego miejsca.
– Tak, tato? – Spytał lekko, zaś głos jego (wręcz ton miedzianego dzwona ruszonego uderzeniem), ot, załamał się w onomatopeję piśnięcia w przedostatniej samogłosce.
Znaleziono 70 wyników
- 22 lut 2021, 14:04
- Forum: Bliźniacze Skały
- Temat: Aleja Zakochanych
- Odpowiedzi: 580
- Odsłony: 73292
- 22 lut 2021, 0:08
- Forum: Bliźniacze Skały
- Temat: Aleja Zakochanych
- Odpowiedzi: 580
- Odsłony: 73292
A naprzeciw Lotu Rusałki, wśród mlecznej mgły i mroźnych łez nieba, wyłaniała się długa, och, jakżeby wyniosła postać co wręcz łbem swym potężnym sięgała chmur; a wraz z nią obrzydliwa dla nozdrzy fala siarki. Śnieg mlaskał, ba, łamał się pod potężnymi, grubymi łapskami, a pysk wydobywał się zza kurtyny zimy. Puste ślepia, jakoby nieżywe dla świata wokoło, nadal miały cząstkę błękitu bez źrenicy. Niemrawy grymas pod firanami wąsów, potężne chrapy, długie, królicze uszy oraz mnóstwo trójkolorowych błon na wężowym, niskim ciele. Kilka kolczyków brzęczało z każdym ciężkim krokiem, szata furkotała niczym duch za nim i tak jak duch, Aedal szedł przed siebie.
Miało się wrażenie, że go tu nie ma. Że jak wstęga przemierza tereny niczyje w nieznanym nawet bogom celu, nawet jeśli leniwie dążył dalej tuż przy barku Ziemistego. Jego oddech na łuskach drugiego Piastuna. Czujny węch. Biała, cienka źrenica nagle ukazała się w otchłani i kątem oka zjadła Lot Rusałki jednym kęsem.
Minęli się, zaś Brat Win szedł dalej. Czując się więcej niż nieobecnym.
Miało się wrażenie, że go tu nie ma. Że jak wstęga przemierza tereny niczyje w nieznanym nawet bogom celu, nawet jeśli leniwie dążył dalej tuż przy barku Ziemistego. Jego oddech na łuskach drugiego Piastuna. Czujny węch. Biała, cienka źrenica nagle ukazała się w otchłani i kątem oka zjadła Lot Rusałki jednym kęsem.
Minęli się, zaś Brat Win szedł dalej. Czując się więcej niż nieobecnym.
- 12 lut 2021, 16:57
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Srebrzysty staw
- Odpowiedzi: 757
- Odsłony: 120444
Słuchał zażartego monologu, raz po raz unosząc powiekę z zaciekawieniem by łypnąć na ogromny, fioletowy pysk. Istnie ciekawe dla niego było to, jak się zmienił po incydencie z oczyma; jaki to trud zrozumieć, że nie jest się już tym smokiem, który był autorytetem dla wielu. Wydmuszką przeszłości, poduszką przyszłości. Sam nie rozumiał przez chwilę, że się z nią zgadza i przez chwilę wręcz zapomniał o swoim podejściu poprzez wyrzuty Oblubieńca Ładu. Aż chciało się kątem oka rzucić ku Oku Kammanora na nadgarstku, który – zaiste – stawał się bardziej biżuterią aniżeli prawdziwym boskim podarunkiem.
Nagle odpowiedź zbiła go z pantałyku. "Naszych". Chyba za mało pochlebnie patrzył na innych. Może naprawdę był egoistą. Może teraz po prostu przesadza.
– Och – udał zaskoczonego, bo o dziwo bardziej go to martwiło niż szokowało; w chwili, w której rozszedł się z Zorzą jego brat rozszedł się ze swoją rogatą wybranką i zmartwienie pojawiło się nie ze względu na Aqena, a na to, że Aqen jest byłym Zorzy. I nagle wszystkie myśli splątały się w jedno, chaosem obejmując skołatany umysł Piastuna, który ot, kontynuował wycieranie Bandyckiej Groźby z posoki. Powoli, rzetelnie, może w poszczególnych miejscach za mocno, bo a nuż się zamyślił. – Preferowałbym nie ingerować w rozmowę z nim i znając go, równie dobrze mógłby odpowiedzieć to samo. Wielce rodzina – burknął pod firaną wąsów, raz jeszcze mocząc sarnią skórę.
Krótką walkę podjął ze sobą czy wypluć tak jak Morze jego podejście do Ognia, do jego rodzimego stada, lecz zwyczajnie stwierdził, że jest na kacu. I jeśli Bandyta miała dobry węch, a znała wino czy też alkohol per se, mogła wyczuć żałobne libacje z hydrą na brzuchu.
– Czyli nie jestem taki tajemniczy – zaśmiał się licho. – Rozgryzłaś powód mojej walki w... krótkim czasie. Trudno zniosłem tę, lub tą – wtrącił półgębkiem – lekcję, nawet jeśli sam prorok mnie przed nią ostrzegał. Choć nie zgodzę się z twoim podejściem odnośnie jedynego prawdziwego prawa to przyznam ci rację, jeślim ciebie dobrze zrozumiał. Jest to nielogiczne i bezsensowne byśmy trzymali się praw bogów, którzy w zbyt rzadko ingerują w smocze życie pomimo bycia namacalnymi. Bowiem mógłbym przesadzać mówiąc, że nic nie robią – robią zwyczajnie mało. Nadal nie rozumiem jak prorok może się godzić ze stagnacją... z tym, że smoki żyją z dnia na dzień i... – prychnął, przerywając sam sobie – wybacz, to dla mnie świeży temat. Chyba nie jestem gotów na głębsze rozmowy.
I zwyczajnie, wręcz zawstydzony jak pisklę, kontynuował szorowanie łusek; smętne, powolne, lecz tak dokładne, że Valanyan mogłaby zazdrościć.
Nagle odpowiedź zbiła go z pantałyku. "Naszych". Chyba za mało pochlebnie patrzył na innych. Może naprawdę był egoistą. Może teraz po prostu przesadza.
– Och – udał zaskoczonego, bo o dziwo bardziej go to martwiło niż szokowało; w chwili, w której rozszedł się z Zorzą jego brat rozszedł się ze swoją rogatą wybranką i zmartwienie pojawiło się nie ze względu na Aqena, a na to, że Aqen jest byłym Zorzy. I nagle wszystkie myśli splątały się w jedno, chaosem obejmując skołatany umysł Piastuna, który ot, kontynuował wycieranie Bandyckiej Groźby z posoki. Powoli, rzetelnie, może w poszczególnych miejscach za mocno, bo a nuż się zamyślił. – Preferowałbym nie ingerować w rozmowę z nim i znając go, równie dobrze mógłby odpowiedzieć to samo. Wielce rodzina – burknął pod firaną wąsów, raz jeszcze mocząc sarnią skórę.
Krótką walkę podjął ze sobą czy wypluć tak jak Morze jego podejście do Ognia, do jego rodzimego stada, lecz zwyczajnie stwierdził, że jest na kacu. I jeśli Bandyta miała dobry węch, a znała wino czy też alkohol per se, mogła wyczuć żałobne libacje z hydrą na brzuchu.
– Czyli nie jestem taki tajemniczy – zaśmiał się licho. – Rozgryzłaś powód mojej walki w... krótkim czasie. Trudno zniosłem tę, lub tą – wtrącił półgębkiem – lekcję, nawet jeśli sam prorok mnie przed nią ostrzegał. Choć nie zgodzę się z twoim podejściem odnośnie jedynego prawdziwego prawa to przyznam ci rację, jeślim ciebie dobrze zrozumiał. Jest to nielogiczne i bezsensowne byśmy trzymali się praw bogów, którzy w zbyt rzadko ingerują w smocze życie pomimo bycia namacalnymi. Bowiem mógłbym przesadzać mówiąc, że nic nie robią – robią zwyczajnie mało. Nadal nie rozumiem jak prorok może się godzić ze stagnacją... z tym, że smoki żyją z dnia na dzień i... – prychnął, przerywając sam sobie – wybacz, to dla mnie świeży temat. Chyba nie jestem gotów na głębsze rozmowy.
I zwyczajnie, wręcz zawstydzony jak pisklę, kontynuował szorowanie łusek; smętne, powolne, lecz tak dokładne, że Valanyan mogłaby zazdrościć.
- 10 lut 2021, 23:04
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6987
- Odsłony: 361720
- 09 lut 2021, 12:42
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Srebrzysty staw
- Odpowiedzi: 757
- Odsłony: 120444
Łuk brwiowy uniósł się nieznacznie, gdy tylko Piastun wyczuł zimno. Jakby się nie spodziewał tego po roztrzaskaniu lodu, jakby oczekiwał czegoś bardziej... bolesnego. Ale pysk był nadal uśmiechnięty, jakkolwiek ciepły i nieobecny, a łapa niedługo po tym zaskoczeniu uspokoiła się, chlapiąc lekko krystaliczną cieczą. Patrząc na niego, miało się wrażenie, że nie rozmawia się ze smokiem. Łatwiej było powiedzieć, że z pozostałością. Że biały, łaciaty samiec był okiełznaniem niczego pod łuską, a zarazem wszystkiego, co smocze; agresji, przemieszania, szoku, szczęścia i wszelkich rzeczy, co poznane były przez wszystkie żyjące stworzenia.
– Gniew – odpowiedział bez chwili namysłu, szukając węchem plam juchy. Nozdrza rozwidlały się, wsiąkały woń i parskały, ażeby następnie ciarkami podążyć po kręgosłupie węża. Klekot błon na grzbiecie, zdało się, odpowiadał licho na klekot jej grzywy. Pochylił byczy ryj, trzasnął językiem o zaciśnięte w uśmiechu kły, niuchnął raz jeszcze, nieomal aż za blisko łusek siewcy; tak mocno, że mogła czuć jego ciężki oddech. Ale on nie zwracał uwagi. Położył z ojcowską opieką długie palce na przemoczonej piersi, a następnie westchnął na własną głupotę: – och, wybacz.
Lewa łapa powiodła do sarniej skóry, przewiązki, i drżąc leciutko, zdjęła z oczu zasłonę. Pomrugał, nie mogąc przyzwyczaić się do bieli otoczenia, do plam, do nadmiaru, syknął, lekki chaos, harmider, ukazał się w całej postawie Brata Win; bo tak, jak przedtem wydawał się opanowany, tak teraz zdał się jaskiniowym wyciągniętym na letnie słońce. Szare ślepia bez źrenicy, puste lustra, pokręciły się dziko w oczodołach, próbując dostosować rysy do kształtów.
Pod snopami światła widać było ciemniejsze plamy w gałkach ocznych. Pozostałości po ranach zapewne. Nie ukrywał, że nawet tak, widział tyle co nic. Tylko barwy, rysy, może poszczególne łuski gdyby się zbliżył w celach bardziej haniebnych, bardziej instynktownych i bardziej prywatnych; w celach, których nie wypada ukazywać pod gołym niebem południa.
Przeczyszczał wodą to, co widział. Treaz nie pustą łapą, a zwierzęcą skórą, nieraz mocząc ją i wyżymając. To znaczy niewiele robił, owszem, ale lepiej nawigował wśród własnych ruchów i wiedział z czym zadziera.
– Chyba cię poznaję – mruknął, zmrużywszy oczy. – Aczkolwiek, odnośnie twego pytania, niezbyt ciebie zadowolę. Jest to historia o pisklęcym zaślepieniu i głupiej wierze, że Prawa Wolnych Stad chronią smocze życie. W opozycji do twoich uwielbień, sam nie przepadałem za rozlewem krwi. Nawet tym sensownym. Dopiero po zabiciu zrozumiałem, że odsunięcie się od ran oraz brutalności jest przeciwko smoczej naturze, a bogowie nie ingerują w nasze życie. Niewiele więcej jest tu do omówienia. Oczy to kwestia braku akceptacji. No ale! Jak u mego brata? – Zagaił nagle z zupełnie innym tonem, żywszym, szlachetniejszym. – Od mojego przypadku nie rozmawiałem z nim zupełnie, a jeśli dobrze mniewam, jesteś matką jego piskląt.
– Gniew – odpowiedział bez chwili namysłu, szukając węchem plam juchy. Nozdrza rozwidlały się, wsiąkały woń i parskały, ażeby następnie ciarkami podążyć po kręgosłupie węża. Klekot błon na grzbiecie, zdało się, odpowiadał licho na klekot jej grzywy. Pochylił byczy ryj, trzasnął językiem o zaciśnięte w uśmiechu kły, niuchnął raz jeszcze, nieomal aż za blisko łusek siewcy; tak mocno, że mogła czuć jego ciężki oddech. Ale on nie zwracał uwagi. Położył z ojcowską opieką długie palce na przemoczonej piersi, a następnie westchnął na własną głupotę: – och, wybacz.
Lewa łapa powiodła do sarniej skóry, przewiązki, i drżąc leciutko, zdjęła z oczu zasłonę. Pomrugał, nie mogąc przyzwyczaić się do bieli otoczenia, do plam, do nadmiaru, syknął, lekki chaos, harmider, ukazał się w całej postawie Brata Win; bo tak, jak przedtem wydawał się opanowany, tak teraz zdał się jaskiniowym wyciągniętym na letnie słońce. Szare ślepia bez źrenicy, puste lustra, pokręciły się dziko w oczodołach, próbując dostosować rysy do kształtów.
Pod snopami światła widać było ciemniejsze plamy w gałkach ocznych. Pozostałości po ranach zapewne. Nie ukrywał, że nawet tak, widział tyle co nic. Tylko barwy, rysy, może poszczególne łuski gdyby się zbliżył w celach bardziej haniebnych, bardziej instynktownych i bardziej prywatnych; w celach, których nie wypada ukazywać pod gołym niebem południa.
Przeczyszczał wodą to, co widział. Treaz nie pustą łapą, a zwierzęcą skórą, nieraz mocząc ją i wyżymając. To znaczy niewiele robił, owszem, ale lepiej nawigował wśród własnych ruchów i wiedział z czym zadziera.
– Chyba cię poznaję – mruknął, zmrużywszy oczy. – Aczkolwiek, odnośnie twego pytania, niezbyt ciebie zadowolę. Jest to historia o pisklęcym zaślepieniu i głupiej wierze, że Prawa Wolnych Stad chronią smocze życie. W opozycji do twoich uwielbień, sam nie przepadałem za rozlewem krwi. Nawet tym sensownym. Dopiero po zabiciu zrozumiałem, że odsunięcie się od ran oraz brutalności jest przeciwko smoczej naturze, a bogowie nie ingerują w nasze życie. Niewiele więcej jest tu do omówienia. Oczy to kwestia braku akceptacji. No ale! Jak u mego brata? – Zagaił nagle z zupełnie innym tonem, żywszym, szlachetniejszym. – Od mojego przypadku nie rozmawiałem z nim zupełnie, a jeśli dobrze mniewam, jesteś matką jego piskląt.
- 08 lut 2021, 21:25
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Srebrzysty staw
- Odpowiedzi: 757
- Odsłony: 120444
Płomieniu... jak to dumnie brzmiało. Musiał wyglądać bardziej dumnie niż powinien, a także bardziej szlachetnie niż kiedykolwiek się zachowywał. Jakkolwiek by to określić, takie nazewnictwo łechtało ego. Każdego by połechtało. Może nie na tyle by nagle Aedal ogromny uśmiech posłał do Bandyckiej Groźby, która to sama się przedstawiła, ale na tyle by jakikolwiek łuk na gębie rozszerzyć. Bowiem za nim mieściła się myśl "dlaczego" i "po co" – a odpowiedzi, jakie znalazł w swym dotychczas głośnym umyśle, były jednoznacznie.
Ukłonił się lekko skinieniem łba.
– Brat Win – ciężki ton uniósł się raz jeszcze, goniąc postać do przodu. W stronę mówczyni, o dziwo, bez skrupułów i ostrzeżeń instynktu. – Ach, ja zadałem pierwszy pytanie, lecz z grzeczności odpowiem. Jednakże chętnie pomogę.
I nie zdzierżąc sprzeciwu, łapą mierzył dystans między nią a sobą. Na ślepca, po ciemku, znowu, zamiast sobie pomóc i odsłonić ślepia. Wodził szponami w świszczącym wietrze, co chwila rozwierając olbrzymie nozdrza. Powoli, letargicznie, nos Aedala wciągał metaliczną woń krwi. Upewniwszy się, że nie jest za daleko, usiadł tuż obok niej i znów wodził szponami po lodzie, rysując go z obrzydliwym piskiem. Szukał wody.
– W pełnej szczerości, nie mam pojęcia czy jesteś gotowa usłyszeć tę historię. Widzę, że faworyzujesz walki między smokami, a nie między sobą a sobą. To, co mam ze ślepiami, jest właśnie wynikiem walki między Bratem Win a Bratem Win.
A gdy tylko opuszek palca dotknął wody, niebezpiecznie zbliżając się do fioletowej – dla niego niewidocznej – łapy, Piastun był gotowy zanurzyć się po nadgarstek i przeczyścić te miejsca, o których by wspomniała.
Zresztą, nie miał nic lepszego do roboty.
Ukłonił się lekko skinieniem łba.
– Brat Win – ciężki ton uniósł się raz jeszcze, goniąc postać do przodu. W stronę mówczyni, o dziwo, bez skrupułów i ostrzeżeń instynktu. – Ach, ja zadałem pierwszy pytanie, lecz z grzeczności odpowiem. Jednakże chętnie pomogę.
I nie zdzierżąc sprzeciwu, łapą mierzył dystans między nią a sobą. Na ślepca, po ciemku, znowu, zamiast sobie pomóc i odsłonić ślepia. Wodził szponami w świszczącym wietrze, co chwila rozwierając olbrzymie nozdrza. Powoli, letargicznie, nos Aedala wciągał metaliczną woń krwi. Upewniwszy się, że nie jest za daleko, usiadł tuż obok niej i znów wodził szponami po lodzie, rysując go z obrzydliwym piskiem. Szukał wody.
– W pełnej szczerości, nie mam pojęcia czy jesteś gotowa usłyszeć tę historię. Widzę, że faworyzujesz walki między smokami, a nie między sobą a sobą. To, co mam ze ślepiami, jest właśnie wynikiem walki między Bratem Win a Bratem Win.
A gdy tylko opuszek palca dotknął wody, niebezpiecznie zbliżając się do fioletowej – dla niego niewidocznej – łapy, Piastun był gotowy zanurzyć się po nadgarstek i przeczyścić te miejsca, o których by wspomniała.
Zresztą, nie miał nic lepszego do roboty.
- 06 lut 2021, 22:56
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Srebrzysty staw
- Odpowiedzi: 757
- Odsłony: 120444
Jednak spacerem biały smok uniknął konfrontacji – idąc powolnie, ciężko miażdżąc śnieg pod olbrzymią łapą, nie rozglądał się zanadto. Ino uszy skakały mu jak czujnemu zającowi, co wyczekuje ataku z niespodziewanej strony. Łeb wisiał leniwie, wijąc wąsami żmudnie po błyszczącej połacie zimy. Piastun wędrował bardziej niż ślimaczym tempem. Miało się wrażenie, że każdy krok był przemyślany, ba, zaplanowany i wzięty pod serię pytań "czy warto" oraz "czy nie ma lepszej opcji". Woda zbliżała się do niego niźli on zbliżał do niej.
Nagle długie ucho zatrzymało się w górze, pauzując wszelki ruch ciała.
Wąż szeroki jak opadły pień dębu uniósł do piersi łapsko. Niczym nienaoliwiona maszyna, z charkotem zaczęły unosić się błony na grzbiecie. Wielki irokez sięgał nieśpiesznie niebios, wylęgając się z koca trójkolorowej szczeciny. Kryza delikatnie napięta, trzasnęła cichutko jakoby pękający maszt.
Łeb tępo przechylił się w stronę zapachu. Dopiero wtedy samica była w stanie zauważyć, że smok ten obwiązał sarnią skórą ślepia i po ciemku szedł wśród drzew. Jednak był uważny. Widziała jak potężne nozdrza rozwierają się by po chwili zatrzasnąć jak skrzynia. Z tym zamknięciem, Ognisty uniósł łeb już pewniej i dumniej, a następnie skinął nią w domniemaną stronę... Plagowej samicy. Na powitanie sojusznika.
– Czy potrzebujesz pomocy? – Gardłowy głos zadudnił w ciszy jeziora, rozwidlając czarne, wilcze usta w niemrawy uśmiech.
Nagle długie ucho zatrzymało się w górze, pauzując wszelki ruch ciała.
Wąż szeroki jak opadły pień dębu uniósł do piersi łapsko. Niczym nienaoliwiona maszyna, z charkotem zaczęły unosić się błony na grzbiecie. Wielki irokez sięgał nieśpiesznie niebios, wylęgając się z koca trójkolorowej szczeciny. Kryza delikatnie napięta, trzasnęła cichutko jakoby pękający maszt.
Łeb tępo przechylił się w stronę zapachu. Dopiero wtedy samica była w stanie zauważyć, że smok ten obwiązał sarnią skórą ślepia i po ciemku szedł wśród drzew. Jednak był uważny. Widziała jak potężne nozdrza rozwierają się by po chwili zatrzasnąć jak skrzynia. Z tym zamknięciem, Ognisty uniósł łeb już pewniej i dumniej, a następnie skinął nią w domniemaną stronę... Plagowej samicy. Na powitanie sojusznika.
– Czy potrzebujesz pomocy? – Gardłowy głos zadudnił w ciszy jeziora, rozwidlając czarne, wilcze usta w niemrawy uśmiech.
- 02 lut 2021, 11:00
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6987
- Odsłony: 361720
- 01 lut 2021, 11:02
- Forum: Warsztat
- Temat: Kwarce Wiedzy i Perswazja
- Odpowiedzi: 36
- Odsłony: 2240
Zebrawszy się w sobie, wyruszył wreszcie w stronę świątyni – i nim zrobił krok dalej, w miejsce spotkań znacznie kształcących, zawahał się na krótko. Czy aby na pewno powinien tu być? Rozejrzał się pokątnie czy wśród zebranych nie ma tego, co nazwać mógł go Oblubieńcem, i z ulgą westchnął pod jedwabnymi zasłonami wąsów.
Wielki wąż zdążył usłyszeć wypowiedź młódki. Nosem informacja przebiegła o moralności, świadomości i przynależenia; córka Plagi siedziała przed kwarcem, szczycąc go widokiem jawnie hipokrytycznym. Jednak wielkiej oceny w umyśle Brata Win nie było. Nie był tym, jaki na siłach dąży przez doliny słów ażeby pogardę wyprowadzić z oków milczenia; toteż charakterystycznym, ciężkim krokiem zmniejszył dystans, przycupnął leniwie i podarował skromny ukłon spuściźnie przeszłości.
Niedługo po tym brzdęk kamieni rozniósł się po okolicy.
– Nie wiem czy będziesz w stanie, tworze – wyszeptał lekko, spoglądając w kamienną formę – ale błagam, pokaż mi mojego nauczyciela. Naucz mnie błędów mojego poprzednika i nadaj drogę nową.
//rubin, sardonyks, akwamaryn, szmaragd, diament, onyks za Mediację III
Wielki wąż zdążył usłyszeć wypowiedź młódki. Nosem informacja przebiegła o moralności, świadomości i przynależenia; córka Plagi siedziała przed kwarcem, szczycąc go widokiem jawnie hipokrytycznym. Jednak wielkiej oceny w umyśle Brata Win nie było. Nie był tym, jaki na siłach dąży przez doliny słów ażeby pogardę wyprowadzić z oków milczenia; toteż charakterystycznym, ciężkim krokiem zmniejszył dystans, przycupnął leniwie i podarował skromny ukłon spuściźnie przeszłości.
Niedługo po tym brzdęk kamieni rozniósł się po okolicy.
– Nie wiem czy będziesz w stanie, tworze – wyszeptał lekko, spoglądając w kamienną formę – ale błagam, pokaż mi mojego nauczyciela. Naucz mnie błędów mojego poprzednika i nadaj drogę nową.
//rubin, sardonyks, akwamaryn, szmaragd, diament, onyks za Mediację III
- 13 sty 2021, 23:34
- Forum: Wewnętrzna Jaskinia
- Temat: Posąg Immanora
- Odpowiedzi: 87
- Odsłony: 5547
Powietrze stało się ciężkie – ale docierało. Widok uzdrowicielki jak gdyby przemył mu ślepia i te łzawe, małe kryształki na byczym łbie skierowały się wstydliwie na pierś samicy. Trząsł się nadal, jego uścisk wiotczał, choć wciąż silnym był i przez chwilę miało się wrażenie, że Aedal nigdy nie wyrósł z miana Spisanej Łuski; smoka, smoczycy, czegoś, co chciało być pomiędzy wszystkim z ambicją spisania ważnych, przebojowych rzeczy, z ambicją odrodzenia, z ambicją... jaka zniknęła gdzieś po drodze.
Może to była zapłata za miłość Zorzy. Powieki jak woda spłynęły na oczy, a gdzieś na pysku, ot, uśmiech zagubił się w głębi niezrozumienia. Ciepło jej łusek odbijało się nieomal czerwienią na opuszkach samca, powietrze z jego nozdrzy niechętnie odbijały się od jej polika i on sam, wszędobylski egoista – ale wreszcie rozumiejący w pełni ile dla niego znaczy pewna uzdrowicielka o mieniu Zgubnej Słodyczy. I w tej chwili, co wieczność mogła trwać i eonami pokrywać nieznane górzyska, strach przeszył kręgosłup towarzysząc nieodmiennie zdziwieniu; może jej imię było przepowiednią? Może rozpływał się w jej wzroku by uciec od innego, bardziej pogardliwego i boskiego? A może, zwyczajnie, zakochał się bez pamięci na tyle, by o tym zapomnieć; zranił ją? Nie będzie go kochać drugi raz? Może tak... by było lepiej?
Aedal, nie zmienisz się.
Chcesz dbać a zaniedbujesz. Byłeś zawsze sam. Pozostań w ten sposób.
– Tak – wyszeptał – chodźmy.
I przy jej barku, oparłszy się, łeb zawisł i szedł smok wręcz pokonany.
//zt
Może to była zapłata za miłość Zorzy. Powieki jak woda spłynęły na oczy, a gdzieś na pysku, ot, uśmiech zagubił się w głębi niezrozumienia. Ciepło jej łusek odbijało się nieomal czerwienią na opuszkach samca, powietrze z jego nozdrzy niechętnie odbijały się od jej polika i on sam, wszędobylski egoista – ale wreszcie rozumiejący w pełni ile dla niego znaczy pewna uzdrowicielka o mieniu Zgubnej Słodyczy. I w tej chwili, co wieczność mogła trwać i eonami pokrywać nieznane górzyska, strach przeszył kręgosłup towarzysząc nieodmiennie zdziwieniu; może jej imię było przepowiednią? Może rozpływał się w jej wzroku by uciec od innego, bardziej pogardliwego i boskiego? A może, zwyczajnie, zakochał się bez pamięci na tyle, by o tym zapomnieć; zranił ją? Nie będzie go kochać drugi raz? Może tak... by było lepiej?
Aedal, nie zmienisz się.
Chcesz dbać a zaniedbujesz. Byłeś zawsze sam. Pozostań w ten sposób.
– Tak – wyszeptał – chodźmy.
I przy jej barku, oparłszy się, łeb zawisł i szedł smok wręcz pokonany.
//zt
- 12 sty 2021, 13:21
- Forum: Wewnętrzna Jaskinia
- Temat: Posąg Immanora
- Odpowiedzi: 87
- Odsłony: 5547
Trząsł się. To jedyne co wiedział. Niedługo po tym widział jak upada, ziemia zbliża się do niego i znów przeszywający ból wdarł się do ciała; następnie mlaśnięcie. Przebłyski świadomości gdzieś iskrzyły się w umyśle, przywołując niewyraźne obrazy. Czyżby kaszlnął? Nie, to łapa ostatkiem sił próbowała go podnieść, lecz kolebała się niczym sitowie na wietrze. Pysk panicznie wodził przy szponach. Szepty zwolniły, co chwila dudniąc coraz to głośniej nieomal śpiew wygłodniałych syren w oddali i nagle Aedal poczuł jak grunt się zapada, a pod nim powstaje niebo.
Cielsko buchnęło o ziemię.
Nagle dotyk. Chłodne palce rozwarły jego szczęki, które miały kłapnąć powietrze – na nic. Jasnoniebieska plama rozrysowała się przed sufitem świątni.
Głos. Zbyt znany by się pomylić. Piastun rozwarł oczy, jak gdyby nie dowierzając. Mrugał, chcąc przeczyścić obraz, znaleźć jakieś dokładne rysy; ciężka łapa oplotła nadgarstek uzdrowicielki, drgając niemrawo. Ciepło wywaru falami rozgrzewało gardziel.
Nie widział jej.
Patrzył w pustą przestrzeń, choć w niej mogła się kryć... ona.
– Zo... – mruknął niewyraźnie, próbując wypowiedzieć jej imię. Chciał mówić dalej, chciał powiedzieć, chciał-- oddychał. Leniwie charcząc, pierś unosiła się powoli. Kolejny dotyk. Aedal próbował cokolwiek dojrzeć. Jego pysk był pełen zdezorientowania, wygiął się jak napięty łuk i usta odsłaniały kły nie wiadomo po co. Pieniło mu się z gęby. Nie puszczał jej. Nie widział. Chciał zbliżyć łeb i to zrobił, nawet komfortowo, do chwili, w której zrozumiał... że nie wie na ile może się przysunąć. I czekał blisko jej pyska, drgając od chęci wtulenia. Od chęci ciepła. Szept: – Proszę, nie zostawiaj mnie... proszę...
Krokodyle łzy? Szklane ślepia? Przecież i tak koloru w nich nie było. Warga skakała leciutko. Wtem druga łapa uniosła się mozolnie, w zamiarze mając wylądować na jej poliku.
Złapała tylko powietrze.
Cielsko buchnęło o ziemię.
Nagle dotyk. Chłodne palce rozwarły jego szczęki, które miały kłapnąć powietrze – na nic. Jasnoniebieska plama rozrysowała się przed sufitem świątni.
Głos. Zbyt znany by się pomylić. Piastun rozwarł oczy, jak gdyby nie dowierzając. Mrugał, chcąc przeczyścić obraz, znaleźć jakieś dokładne rysy; ciężka łapa oplotła nadgarstek uzdrowicielki, drgając niemrawo. Ciepło wywaru falami rozgrzewało gardziel.
Nie widział jej.
Patrzył w pustą przestrzeń, choć w niej mogła się kryć... ona.
– Zo... – mruknął niewyraźnie, próbując wypowiedzieć jej imię. Chciał mówić dalej, chciał powiedzieć, chciał-- oddychał. Leniwie charcząc, pierś unosiła się powoli. Kolejny dotyk. Aedal próbował cokolwiek dojrzeć. Jego pysk był pełen zdezorientowania, wygiął się jak napięty łuk i usta odsłaniały kły nie wiadomo po co. Pieniło mu się z gęby. Nie puszczał jej. Nie widział. Chciał zbliżyć łeb i to zrobił, nawet komfortowo, do chwili, w której zrozumiał... że nie wie na ile może się przysunąć. I czekał blisko jej pyska, drgając od chęci wtulenia. Od chęci ciepła. Szept: – Proszę, nie zostawiaj mnie... proszę...
Krokodyle łzy? Szklane ślepia? Przecież i tak koloru w nich nie było. Warga skakała leciutko. Wtem druga łapa uniosła się mozolnie, w zamiarze mając wylądować na jej poliku.
Złapała tylko powietrze.
- 09 sty 2021, 16:22
- Forum: Wewnętrzna Jaskinia
- Temat: Posąg Immanora
- Odpowiedzi: 87
- Odsłony: 5547
Jak długo minęło? Gdzie podziała się świadomość w chwili, w której leżał nieprzytomny? To jak półsen, jakaś mara, całkowite odcięcie od... czego? Jakikolwiek opis, można sobie pożałować słów i czasu; żaden śmiertelnik nie jest w stanie wypowiedzieć się o śmierci i ująć ją w zdanie, podzielić się wrażeniem znikania, wrażeniem utraty wszelkiej maści. Nie można bowiem tego przyrównać do czegokolwiek, co jest znane śmiertelnikowi – nawet temu wskrzeszonemu lub uleczonemu. To, co przeżył Aedal i wiele innych pobratymców, co kroczą wśród żywych nawet im nie jest znane, gdyż mówienie o tym jak o sytuacji przebytej... jaka to nędza, jaka to próżność, jaka to... szkoda.
Chrapliwy wdech przeszył świątynię wksroś. Nagle wszystkie bodźce wróciły z nicości, metaliczny zapach, mdły do bólu, szorstki dotyk na buchającej raptownie piersi, co jak rybka próbuje wcisnąć w siebie resztki powietrza. Wszystko wróciło – nawet plamy światła jakoby armie podniebne szarżujące wśród ciemności.
Leniwie z obrazu Immanora wyjawiała się nieznana postać; ledwie co ukazały się rysy figury szarej i dziwnej, zamazanej do obrzydliwości, a gniew przysłonił smutek oraz gorycz. Trup dygnął w konwulsji, wtem rozwarł panicznie ślepia.
Rzucił się na szyję uzdrowicielki. Wielka, rozwarta gęba wyskoczyła z gruntu jak strzała, chcąc capnąć gardziel i zmiażdżyć kość – niezależnie którą. Wgryźć się z całej siły by następnie zacisnąć się wokół jeszcze mocniej; poczuć jak łamie się wpół, trzaskając kością by ta wyskoczyła spod skóry, otwierając tchawice. Nawet nad tym nie myślał. Impuls. Gniew? Niczym Tarram, wieczny głód, pragnął... tylko niszczyć.
Chrapliwy wdech przeszył świątynię wksroś. Nagle wszystkie bodźce wróciły z nicości, metaliczny zapach, mdły do bólu, szorstki dotyk na buchającej raptownie piersi, co jak rybka próbuje wcisnąć w siebie resztki powietrza. Wszystko wróciło – nawet plamy światła jakoby armie podniebne szarżujące wśród ciemności.
Leniwie z obrazu Immanora wyjawiała się nieznana postać; ledwie co ukazały się rysy figury szarej i dziwnej, zamazanej do obrzydliwości, a gniew przysłonił smutek oraz gorycz. Trup dygnął w konwulsji, wtem rozwarł panicznie ślepia.
Rzucił się na szyję uzdrowicielki. Wielka, rozwarta gęba wyskoczyła z gruntu jak strzała, chcąc capnąć gardziel i zmiażdżyć kość – niezależnie którą. Wgryźć się z całej siły by następnie zacisnąć się wokół jeszcze mocniej; poczuć jak łamie się wpół, trzaskając kością by ta wyskoczyła spod skóry, otwierając tchawice. Nawet nad tym nie myślał. Impuls. Gniew? Niczym Tarram, wieczny głód, pragnął... tylko niszczyć.
- 05 sty 2021, 17:18
- Forum: Wewnętrzna Jaskinia
- Temat: Posąg Immanora
- Odpowiedzi: 87
- Odsłony: 5547
Nie wiadomo czy można w pełnej szczerości opisać co działo się w umyśle Aedala; jakoby przeszedłszy przez wejście świątyni, zamarł w jej wnętrzu by spocząć w obrębie marmuru. Trząsł się, ledwo usiadłszy w cieniu, a ślina skapywała powolnym nurtem po ustach – nieznany dotychczas widok malował czarno-biały obraz w boskich objęciach. Opuszki palców stykały się łagodnie z pomnikiem, zaś pysk spoczął – pokonany – przy łapach Immanora.
Spoglądał w pustkę.
– To zadziwiające – wybełkotał bezsilnie, schowawszy pysk w ramieniu – nie sądziłem, że można się tak czuć.
Ale boga nie było. Bóg nie słuchał. Ostatnie słowo echem odbijało się od ścian w tych nocnych odwiedzinach, przypominając mu tylko o jednej osobie; Zgubna Słodycz, Zorza, czekała gdzieś na niego w Obozie Ognia, chociażby schowana w cieple łożyska. Ale Oblubieńca Ładu już nie było. Piszcząca pustka, nieokiełznana cisza dzwoniła we łbie. Nie miał sił zdobyć się na myśl. Na uzasadnienie. Bodaj nawet wspomnienie przychodziło z trudem – mógłby biec, gonić róż gdzieś zakopany, znaleźć choć sylwetkę tego, co kochał, ale obskurna czerwień nagliła się by to wszystko zaszyć. Zaszyć w podświadomości, zamknąć i nie pozwolić na wydobycie.
Nie było nic. Rozpacz, choć jej fala minęła, była gdzieś w oddali, nieomal sztywny pal przy plaży zasłonięty przypływem. Smok był niczym innym a pustą wydmuszką, pozostałością po sobie, ostatnią decyzją; ach, a jaka to niechęć opisywać te pustkowia. Wszystko, co było dla niego obrzydliwe – gniew, niechęć, pogarda, jednostronna decyzja – nagle stało się obojętne.
Zwykłe znudzenie.
Ziewnięcie.
Czyżby? Serce skakało w piersi.
Ostatni oddech. Spojrzenie w ciepłe oczy Najwyższego.
Delikatne muśnięcie łap o poliki. Palce wchodziły wyżej. Szpony wdzierały się pod powiekę jak mrówki. Dwa palce wskazujące, kciuki dla balansu na bokach kufy, skóra zgięta pod naciskiem; szare pazury bólem wyginały gałkę. Pysk skoczył w impulsie do góry. Patrzył wprost na Immanora. Łzy leciały same. Szpony szły dalej i nagle mięsisty, lepki dźwięk wykręcił ślepia.
Krótki wdech, stłamszony, przełknięcie śliny, zgrzyt kłów, pisk utkwiony pod językiem.
Ślina skapnęła cichutko. Zaraz po niej krew. Brzmiało jakby ktoś rozrywał mięso. Okropny zapach rozpostarł się po całej świątyni.
Raptem Piastun zgiął się wpół, ogromny ból przedarł się przez gałki oczne i trząsł się, dusząc własną śliną. Krew brudziła łapy posągu. Czoło oparło się o marmur, marszcząc się w tępym krzyku.
Samogłoska A trwała wieczność, a może lepiej – do chwili, w której z mlaśnięciem szpony wyjęły nadziane oczyska.
Stęk.
Dlaczego oddech wydawał się... wyraźniejszy?
Spoglądał w pustkę.
– To zadziwiające – wybełkotał bezsilnie, schowawszy pysk w ramieniu – nie sądziłem, że można się tak czuć.
Ale boga nie było. Bóg nie słuchał. Ostatnie słowo echem odbijało się od ścian w tych nocnych odwiedzinach, przypominając mu tylko o jednej osobie; Zgubna Słodycz, Zorza, czekała gdzieś na niego w Obozie Ognia, chociażby schowana w cieple łożyska. Ale Oblubieńca Ładu już nie było. Piszcząca pustka, nieokiełznana cisza dzwoniła we łbie. Nie miał sił zdobyć się na myśl. Na uzasadnienie. Bodaj nawet wspomnienie przychodziło z trudem – mógłby biec, gonić róż gdzieś zakopany, znaleźć choć sylwetkę tego, co kochał, ale obskurna czerwień nagliła się by to wszystko zaszyć. Zaszyć w podświadomości, zamknąć i nie pozwolić na wydobycie.
Nie było nic. Rozpacz, choć jej fala minęła, była gdzieś w oddali, nieomal sztywny pal przy plaży zasłonięty przypływem. Smok był niczym innym a pustą wydmuszką, pozostałością po sobie, ostatnią decyzją; ach, a jaka to niechęć opisywać te pustkowia. Wszystko, co było dla niego obrzydliwe – gniew, niechęć, pogarda, jednostronna decyzja – nagle stało się obojętne.
Zwykłe znudzenie.
Ziewnięcie.
Czyżby? Serce skakało w piersi.
Ostatni oddech. Spojrzenie w ciepłe oczy Najwyższego.
Delikatne muśnięcie łap o poliki. Palce wchodziły wyżej. Szpony wdzierały się pod powiekę jak mrówki. Dwa palce wskazujące, kciuki dla balansu na bokach kufy, skóra zgięta pod naciskiem; szare pazury bólem wyginały gałkę. Pysk skoczył w impulsie do góry. Patrzył wprost na Immanora. Łzy leciały same. Szpony szły dalej i nagle mięsisty, lepki dźwięk wykręcił ślepia.
Krótki wdech, stłamszony, przełknięcie śliny, zgrzyt kłów, pisk utkwiony pod językiem.
Ślina skapnęła cichutko. Zaraz po niej krew. Brzmiało jakby ktoś rozrywał mięso. Okropny zapach rozpostarł się po całej świątyni.
Raptem Piastun zgiął się wpół, ogromny ból przedarł się przez gałki oczne i trząsł się, dusząc własną śliną. Krew brudziła łapy posągu. Czoło oparło się o marmur, marszcząc się w tępym krzyku.
Samogłoska A trwała wieczność, a może lepiej – do chwili, w której z mlaśnięciem szpony wyjęły nadziane oczyska.
Stęk.
Dlaczego oddech wydawał się... wyraźniejszy?
- 25 gru 2020, 18:36
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6987
- Odsłony: 361720
- 05 gru 2020, 23:33
- Forum: Nisza Zadumy
- Temat: Zakątek duszków
- Odpowiedzi: 39
- Odsłony: 2651
– Niech nie zmąci swojej głowy myślą niegodną – szept unosił się znad sklejonych żywicą łap tak silnie, że nawet strach, ból czy panika nie rozkleiłaby symbolu modlitwy. Pochylony nad zimnym gruntem w blasku mętnych świec hubiakowych, oddany oczom Dadu, Aedal ino barytonem błagał tonem jednako służalczym. Tonem, co podziwu nie wzbudza, a kwestionowanie: kwestionowanie, szczerze, serca zmartwionego i rozerwanego w ciemnej mazi nietrzeźwości.
Wężowy piastun z Okiem Kammanora na nadgarstku, łbem posłusznie skierowany w dół... och, otoczony firaną nie tylko długich wąsów, a zasłoną gęstego futra. Jednak niewielka to strata była, patrzeć w jego pysk: ten nieruszony, bowiem z zamkniętymi oczyma, pozwolił sobie na zwilżenie wilczych warg. W ciszy, ha, jakiej ciszy, dźwięku żarzących się płomyków, co okazało się oświetlają nie tylko jego, a iskrami sięgają ku dwóm figurkom z drewna. Jedna smocza, tęga i potężna sylwetka, druga zaś: wiotki człowiek, człowieczyna słabiutka na tyle, ile poszept lata trafia na wiosenne źdźbła.
– Bacz nad nią, duchu dobra. Spraw, że twoja opieka nie opuści jej na krok; i błogość śpiewu Wolnych Stad nie zniknie ni na oddech, ni na kichnięcie. Oby każde jej postanowienie, ruch nieprzemyślany w ciszy, ukazało się burzą niepokonaną; daj jej siły, bożku dobroci, by nie zmieniać się w swej duszy młodej. Co silne w niej, co honorowe w sercu, oby płonęło aż po jej śmierć. A nawet jeśli zgubą dla niej będzie rozkład, niech Wieczne Łowy lśnią nad chmurami jej istotą nieśmiertelną. Dadu, duchu jedyny z wielu! Dadu, spoglądający na mnie! Podaruj córce mej przybranej, przyszłości stada mego, dar dotychczas niespotkany; posłysz me błaganie, ujrzyj to, co pode mną. Arranash, który to rozgromił hordy ludzkie w imię awangardowej miłości – zauważ ile w Endrii niego, smoka zdolnego do poświęcenia siebie w większej sprawie, w uczuciu niezawodnym. Evianna, ludzkie dziecię, co pokochało smoka szczerze i prawdziwie; i choć Endria człowiekiem nie jest i nie będzie, zdolna jest do miłości większej od niej samej, większej ode mnie wraz z Gigantem Skalnym... och, spraw, Dadu, błagam spraw, że Endria poczuje twoją obecność. Niech uwierzy w dobroć stad, daj jej znać, że czuwasz! Daj mi znak, bożku wszechobecny, że niema istotka godna jest przyjaciela w tobie!
Chciał mówić dalej... ale żywica powoli topiła się, upadając kroplami z sykiem w żar. Płomienie pokonywały czas, który sobie przeznaczył na spotkanie z Dadu.
//altruista dla Endrii!
Wężowy piastun z Okiem Kammanora na nadgarstku, łbem posłusznie skierowany w dół... och, otoczony firaną nie tylko długich wąsów, a zasłoną gęstego futra. Jednak niewielka to strata była, patrzeć w jego pysk: ten nieruszony, bowiem z zamkniętymi oczyma, pozwolił sobie na zwilżenie wilczych warg. W ciszy, ha, jakiej ciszy, dźwięku żarzących się płomyków, co okazało się oświetlają nie tylko jego, a iskrami sięgają ku dwóm figurkom z drewna. Jedna smocza, tęga i potężna sylwetka, druga zaś: wiotki człowiek, człowieczyna słabiutka na tyle, ile poszept lata trafia na wiosenne źdźbła.
– Bacz nad nią, duchu dobra. Spraw, że twoja opieka nie opuści jej na krok; i błogość śpiewu Wolnych Stad nie zniknie ni na oddech, ni na kichnięcie. Oby każde jej postanowienie, ruch nieprzemyślany w ciszy, ukazało się burzą niepokonaną; daj jej siły, bożku dobroci, by nie zmieniać się w swej duszy młodej. Co silne w niej, co honorowe w sercu, oby płonęło aż po jej śmierć. A nawet jeśli zgubą dla niej będzie rozkład, niech Wieczne Łowy lśnią nad chmurami jej istotą nieśmiertelną. Dadu, duchu jedyny z wielu! Dadu, spoglądający na mnie! Podaruj córce mej przybranej, przyszłości stada mego, dar dotychczas niespotkany; posłysz me błaganie, ujrzyj to, co pode mną. Arranash, który to rozgromił hordy ludzkie w imię awangardowej miłości – zauważ ile w Endrii niego, smoka zdolnego do poświęcenia siebie w większej sprawie, w uczuciu niezawodnym. Evianna, ludzkie dziecię, co pokochało smoka szczerze i prawdziwie; i choć Endria człowiekiem nie jest i nie będzie, zdolna jest do miłości większej od niej samej, większej ode mnie wraz z Gigantem Skalnym... och, spraw, Dadu, błagam spraw, że Endria poczuje twoją obecność. Niech uwierzy w dobroć stad, daj jej znać, że czuwasz! Daj mi znak, bożku wszechobecny, że niema istotka godna jest przyjaciela w tobie!
Chciał mówić dalej... ale żywica powoli topiła się, upadając kroplami z sykiem w żar. Płomienie pokonywały czas, który sobie przeznaczył na spotkanie z Dadu.
//altruista dla Endrii!
- 22 lis 2020, 14:55
- Forum: Wyspa na Jeziorze
- Temat: Wnętrze Skalnego Giganta
- Odpowiedzi: 184
- Odsłony: 12717
Młody zawisł głową, powoli przełykając gorycz słów Proroka. Nie rozumiał, jeśliby być szczerym, i twarda skorupa ciała nie pozwalała zbytnio na zrozumienie – bo jeśliby zrozumieć, poddać się równie łatwo. Oparty jednym ramieniem, rozciągnięty jak na tortury przy ławie pełnej zapisków, ino zamilkł dłużej. Gdyby tylko zniżyć się do jego łba, odchylić falę włosia, co chowała łeb… wielkie, przerażone ślepia jak dwa koła żłobiły swe miejsce w oczodołach. Wwiercały się tępo w ziemię, jakoby zezłoszczone istnieniem Giganta, a sylwetka samca – nieomal męczennika – zgięła się jeszcze niżej. W tiku szpony wystukiwały rytm, ofiarowany mu przez samego Boga Ognistych.
Amok w oczach krył mu kulturę i króliczą dobroć, jakiś bliżej nieopisany ból skradł etos istoty wykształconej i wysokiej; atoli Aedal uśmiechnął się sam do siebie, zrozumiawszy bliźniacze uczucie rozmówcy.
– Jak na ciebie patrzę, Proroku, widzę… że wszystkie pasje, które inspirujesz, już zgrzybiały – zaśmiał się drętwo, kręcąc łbem. Puste oczy znów trafiły na drzewny pysk, a łagodny wyraz Ognistego biedną farsą był. Emocja, dzielona z Panem Siły, łączyła te dwa stworzenia w nerwowości, zaś tu: obrzydliwie odziedziczonej. Odziedziczonej tak dawno, że nikt, nawet Ateral, imieniem nie potrafiłby nazwać Ojca tego temperamentu. Wężowy zaś jął dalej, oparłszy polik o pobielałą pięść: – Nie żaliłem ci się nigdy, a odpowiadałem. Moje imię nie dość, że pokazaniem absurdu płci było, to absurdu obecnej tradycji; bowiem nic więcej nie mamy, Wolni nie dążą do wielu rzeczy, a ty – pozwól, że też cię ocenię – siedzisz i nie dbasz o nic. Nie znam cię, toteż zmian nie widzę, lecz mogę powiedzieć jedno… ach, według twej definicji, również jesteś Wolnym. Czuję tylko pogardę od ciebie do nas, choć zrozumiałą. Ile żyjesz, tyle nigdy nie będę trwać, a najwyraźniej niewiele się zmieniło przez ten czas. Służąc wiedzą z tylu księżyców, nadal nie próbujesz jej szerzyć ani działać na dobro Stad. Jestem stworzony by upaść, nie to co ty, ale ze mną upadnie głupota. Bo to nic innego a głupota siedzieć w stadzie, gdzie nie zna się zdania “Jestem Ognistym”, a w nim nie czuć należytej dumy. Ta tradycja, którą masz na myśli, skazana jest na potępienie póki żyję.
Zaśmiał się nagle gromem, odchylił raptem głowę i wstał ociężale, kręcąc łbem dalej w niedowierzaniu:
– Proroku, nie wiem jak to sprawię i czy mi się uda, i nie wiem czy mi pobłogosławisz drogę, lecz jeśli usiądę na podwyższeniu i przywódcą Ognia będę się zwać, Ogień będzie stać dumniej od jakiegokolwiek stada. I nie sparodiuję kultury i religii, ani nie powtórzę dawnych błędów, bo ich nie ma. Nie ma nic, co utrzymało się przez tyle wieków by sięgnąć mnie i moich braci – odwrócił się do rozmówcy, gotów do odejścia – toteż na podstawie sugestii przeszłości, zbudujemy jako smoki coś świeżego. Bowiem jeśli potrzebujesz szybszego tempa, dam ci je gdy tylko będę w stanie. I wtedy dopiero zobaczę na czym polega praca prorocza. Ku chwale Kammanora, Strażniku.
I odszedł, pożegnawszy go zwykłym skinieniem głowy. Miał dużo do zrobienia, szczególnie jako młody piastun. Musiał zapewnić sobie możliwość i dostęp do akcji.
//zt
Amok w oczach krył mu kulturę i króliczą dobroć, jakiś bliżej nieopisany ból skradł etos istoty wykształconej i wysokiej; atoli Aedal uśmiechnął się sam do siebie, zrozumiawszy bliźniacze uczucie rozmówcy.
– Jak na ciebie patrzę, Proroku, widzę… że wszystkie pasje, które inspirujesz, już zgrzybiały – zaśmiał się drętwo, kręcąc łbem. Puste oczy znów trafiły na drzewny pysk, a łagodny wyraz Ognistego biedną farsą był. Emocja, dzielona z Panem Siły, łączyła te dwa stworzenia w nerwowości, zaś tu: obrzydliwie odziedziczonej. Odziedziczonej tak dawno, że nikt, nawet Ateral, imieniem nie potrafiłby nazwać Ojca tego temperamentu. Wężowy zaś jął dalej, oparłszy polik o pobielałą pięść: – Nie żaliłem ci się nigdy, a odpowiadałem. Moje imię nie dość, że pokazaniem absurdu płci było, to absurdu obecnej tradycji; bowiem nic więcej nie mamy, Wolni nie dążą do wielu rzeczy, a ty – pozwól, że też cię ocenię – siedzisz i nie dbasz o nic. Nie znam cię, toteż zmian nie widzę, lecz mogę powiedzieć jedno… ach, według twej definicji, również jesteś Wolnym. Czuję tylko pogardę od ciebie do nas, choć zrozumiałą. Ile żyjesz, tyle nigdy nie będę trwać, a najwyraźniej niewiele się zmieniło przez ten czas. Służąc wiedzą z tylu księżyców, nadal nie próbujesz jej szerzyć ani działać na dobro Stad. Jestem stworzony by upaść, nie to co ty, ale ze mną upadnie głupota. Bo to nic innego a głupota siedzieć w stadzie, gdzie nie zna się zdania “Jestem Ognistym”, a w nim nie czuć należytej dumy. Ta tradycja, którą masz na myśli, skazana jest na potępienie póki żyję.
Zaśmiał się nagle gromem, odchylił raptem głowę i wstał ociężale, kręcąc łbem dalej w niedowierzaniu:
– Proroku, nie wiem jak to sprawię i czy mi się uda, i nie wiem czy mi pobłogosławisz drogę, lecz jeśli usiądę na podwyższeniu i przywódcą Ognia będę się zwać, Ogień będzie stać dumniej od jakiegokolwiek stada. I nie sparodiuję kultury i religii, ani nie powtórzę dawnych błędów, bo ich nie ma. Nie ma nic, co utrzymało się przez tyle wieków by sięgnąć mnie i moich braci – odwrócił się do rozmówcy, gotów do odejścia – toteż na podstawie sugestii przeszłości, zbudujemy jako smoki coś świeżego. Bowiem jeśli potrzebujesz szybszego tempa, dam ci je gdy tylko będę w stanie. I wtedy dopiero zobaczę na czym polega praca prorocza. Ku chwale Kammanora, Strażniku.
I odszedł, pożegnawszy go zwykłym skinieniem głowy. Miał dużo do zrobienia, szczególnie jako młody piastun. Musiał zapewnić sobie możliwość i dostęp do akcji.
//zt
- 16 lis 2020, 12:34
- Forum: Grota Cudów
- Temat: Piedestał Erycala
- Odpowiedzi: 82
- Odsłony: 7639
Drzewa szumiały, podrzucone jesiennym wichrem jak szklany szept – kruchy i ostry na brzegach, zdolny do przełamania uwagi w jedno miejsce, rzekomo nietknięte ręką żywą, zaś na tyle przyciągające, że zwiastunem nagłej zmiany było. Niezliczona ilość pożółkłych liści niczym nierówna pieśń spadała w kołysce na ziemię, a ogromne łapy dociskały je do ziemi, mlaszcząc szponami i krusząc bezlitośnie ich wiotkie żyły. Zdawało się, że słowa na kanwie melodii zlewały się z nią i były niemożliwe do rozróżnienia; wszelka rzecz, co mogła nie współgrać, zdawało się, że była na miejscu i została stworzona tylko po to, żeby zaistnieć w tym właśnie momencie, co słońce szczytowało zza gałęzi.
Dręcząca pieśń.
Stukot pazurów.
Szelest.
Ktoś szedł.
Oczy postaci zwęziły się natychmiastowo. Patrzył z lekkim szokiem, stojąc w wejściu – nieproszony. Spoglądając na samicę przed posągiem Erycala, uczucie zbyteczności narastało z każdym oddechem, zagęszczając powietrze wokoło. Ciemnica na ścianach podkreślała dwie sylwetki przed nim i myśl, że brak mu profesji i doświadczenia, przebiła się jak strzała przez łeb by równie szybko uciec. Chwila ta, co szedł i ustał, zwiastowała teraz kolejną; dochodził do pragnienia, żeby jego oczy spoczęły na samicy później; aby przeciągał się czas przejścia przez zimny korytarz, zanim to ujrzeli siebie nawzajem w obliczu Pańskim.
Bowiem to nie jego Pan, a uzdrowicieli. Bowiem to nie jego patron, a nieznajomy bóg, coby spojrzał z niezrozumieniem na łaciate lico i naręcze czerwonego kwiecia. A ten, ot, przyszedł by pomodlić się za takich, co ona, co Zorza i Urzara, i niewiele więcej mógł zrobić, stojąc wręcz zdumiony w wejściu.
Nie potrafił tego zdefiniować. Może nawet nie chciał wiedzieć dlaczego.
Dręcząca pieśń.
Stukot pazurów.
Szelest.
Ktoś szedł.
Oczy postaci zwęziły się natychmiastowo. Patrzył z lekkim szokiem, stojąc w wejściu – nieproszony. Spoglądając na samicę przed posągiem Erycala, uczucie zbyteczności narastało z każdym oddechem, zagęszczając powietrze wokoło. Ciemnica na ścianach podkreślała dwie sylwetki przed nim i myśl, że brak mu profesji i doświadczenia, przebiła się jak strzała przez łeb by równie szybko uciec. Chwila ta, co szedł i ustał, zwiastowała teraz kolejną; dochodził do pragnienia, żeby jego oczy spoczęły na samicy później; aby przeciągał się czas przejścia przez zimny korytarz, zanim to ujrzeli siebie nawzajem w obliczu Pańskim.
Bowiem to nie jego Pan, a uzdrowicieli. Bowiem to nie jego patron, a nieznajomy bóg, coby spojrzał z niezrozumieniem na łaciate lico i naręcze czerwonego kwiecia. A ten, ot, przyszedł by pomodlić się za takich, co ona, co Zorza i Urzara, i niewiele więcej mógł zrobić, stojąc wręcz zdumiony w wejściu.
Nie potrafił tego zdefiniować. Może nawet nie chciał wiedzieć dlaczego.
- 15 lis 2020, 13:49
- Forum: Świątynia
- Temat: Plac przed świątynią
- Odpowiedzi: 1922
- Odsłony: 121496
Dziwny był to... skład. Jeśli można nazwać coś dziwnym, to na pewno relacje, jakie łączyły wszystkie te cztery smoki co w obliczu Proroka czekały na błogosławieństwo. Z jednej strony Przywódca, Aqen, postać pod znakiem zapytania i jednocześnie brat piastuna, co – zdawało się – był mu coraz bliższy. Mora, nowa sylwetka wykąpana w popiołach, młoda dusza i pysk, jaki to wzbudzał za dużo emocji w rzekomo pobożnym Aedalu. Nie zapominając jeszcze o Zorzy, lecz żeby ją opisać, nie wystarczyło by słów, nawet w skrócie.
– Niech Kammanor trzyma nas w opiece przez tę podróż, niech posłyszy moje wołanie – zaczął głośno, unosząc Oko Kammanora w górę – Niech baczy nad naszym strachem i go usunie, niech pokrzepi odwagę i przeciw każdej przeciwności sprawi, żeśmy niczym innym a szponami, rozumiem i siłą w Jego imię oraz stada.
I zamilkł, unosząc pysk.
– Niech Kammanor trzyma nas w opiece przez tę podróż, niech posłyszy moje wołanie – zaczął głośno, unosząc Oko Kammanora w górę – Niech baczy nad naszym strachem i go usunie, niech pokrzepi odwagę i przeciw każdej przeciwności sprawi, żeśmy niczym innym a szponami, rozumiem i siłą w Jego imię oraz stada.
I zamilkł, unosząc pysk.
- 12 lis 2020, 11:08
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Dolina płaczących wierzb
- Odpowiedzi: 803
- Odsłony: 109682
Nastroszył błony z klekotem, rozwierając należycie ślepia. Puste, hitaryjskie spojrzenie pociągnęło byczy łeb za bark, a niewidoczne źrenice spacerem obiegły linię horyzontu. Nie zatrzymywał się, doń spojrzawszy za siebie, nie widział nikogo, kto mógłby mu w tym przeszkodzić; acz cisza nierówna była. Jakoby spać w leżu, a wicher oddalonych dolin niósł się aż do futer i do świecy, co zapalona była przed zachodem słońca. Nagle ta świeca miała zgasnąć, pozostawić samca w wiekuistej ciemności i tyle z komfortu życia było, bowiem został on sam. W gęstej i zimnej czerni zimy.
Kłapnięcie.
– Pokaż się! – Donośny, głęboki ryk ogołocił drzewa z ptaków. Furkot ich skrzydeł zmącił niebo, oko skoczyło ku chmurom i tyle było z hałasu. Gardło stało się chropowate; nie krzyczał on, bogobojny w cieniu. Kaszlnął głucho, strzelając ogonem. Łapa z Okiem Kammanora uniosła się leniwie. Pysk, łzawy czarnym oznakowaniem, z trzecim okiem bez dna, skalał się gniewem, jaki to odbierał kulturę: – Gdziekolwiek jesteś, jeśli nie smok, wybaczam ci; jeśli zaś mój brat lub siostra, potępiam cię w imię moich przodków, boś naruszył ziemię kammanorowską! Pokaż się, do licha! I stań w swej obronie!
Dym uciekł z nozdrzy.
Cisza.
Kłapnięcie.
– Pokaż się! – Donośny, głęboki ryk ogołocił drzewa z ptaków. Furkot ich skrzydeł zmącił niebo, oko skoczyło ku chmurom i tyle było z hałasu. Gardło stało się chropowate; nie krzyczał on, bogobojny w cieniu. Kaszlnął głucho, strzelając ogonem. Łapa z Okiem Kammanora uniosła się leniwie. Pysk, łzawy czarnym oznakowaniem, z trzecim okiem bez dna, skalał się gniewem, jaki to odbierał kulturę: – Gdziekolwiek jesteś, jeśli nie smok, wybaczam ci; jeśli zaś mój brat lub siostra, potępiam cię w imię moich przodków, boś naruszył ziemię kammanorowską! Pokaż się, do licha! I stań w swej obronie!
Dym uciekł z nozdrzy.
Cisza.
- 11 lis 2020, 13:50
- Forum: Świątynia
- Temat: Plac przed świątynią
- Odpowiedzi: 1922
- Odsłony: 121496
zaległe
Spojrzał ino pobłażliwie na proroka, nie unosząc ni brwi, ni wargi w ostentacyjnym ruchu. Stał, nieporuszony, lekko uśmiechnięty na słowa matki, jaka to ewidentnie nienawidziła drzewnej postaci...
– Zwykle uważam to za szykowne. Może człowiek uzna to za pochwałę, a nuż za obrazę, iż dzierżę szatę jego rasy – stwierdził beznamiętnie, kręcąc łbem. Następnie, pożegnawszy Strażnika Gwiazd uniesieniem łapy, podążył za Sztorm: – Większość jest od moich przodków... te szare to łuski Pacyfikacji Pamięci, a te fioletowe to mojego dziadka, Insygnium Żywiołów. Srebrne koła i czarne łuski to po Łaknieniu Pożogi, a resztę znalazłem.
Chichotał dziewczęco, opowiadając dalej tylko matce, z którą znikł za granicą upadłej bariery.
//zt
Spojrzał ino pobłażliwie na proroka, nie unosząc ni brwi, ni wargi w ostentacyjnym ruchu. Stał, nieporuszony, lekko uśmiechnięty na słowa matki, jaka to ewidentnie nienawidziła drzewnej postaci...
– Zwykle uważam to za szykowne. Może człowiek uzna to za pochwałę, a nuż za obrazę, iż dzierżę szatę jego rasy – stwierdził beznamiętnie, kręcąc łbem. Następnie, pożegnawszy Strażnika Gwiazd uniesieniem łapy, podążył za Sztorm: – Większość jest od moich przodków... te szare to łuski Pacyfikacji Pamięci, a te fioletowe to mojego dziadka, Insygnium Żywiołów. Srebrne koła i czarne łuski to po Łaknieniu Pożogi, a resztę znalazłem.
Chichotał dziewczęco, opowiadając dalej tylko matce, z którą znikł za granicą upadłej bariery.
//zt












