Dreptanie nadchodziło z południowego-zachodu.
Czy jakikolwiek smok zastanawiał się ile osób przybyło tu przed nim? Ile łusek zamoczyło się w zimnej wodzie, a ile ta woda pociągnęła istot na dno? Tak, jakikolwiek smok zastanawiał się nad tym. Tym smokiem był Uran.
Flegmatycznym krokiem brnął do majestatycznego wodospadu. Dla niego nie posiadał on rys, ani kształtów, zaś był ruszającą się błękitną bryłą z szarawym puchem przy zakończeniu struktury. Och, gdyby jednak katarakta uciekła z jego pięknych oczu... Spadająca woda elegancko absorbowała strugi światła, a tą swoją galanterią niszczyła spokój w rzece. Zauroczony w brutalnych nawykach cieczy zamoczył błoniastą kończynę w jeziorku.
Przekręcił łapę, patrzył na długie, proste pazury rozmazane pod nowym światem. Podziwiał właściwości oraz możliwości, to czego nie posiadał, acz pragnął na własność. Tyle nieznanego świata, który był do odkrycia. W nieznajomej odysei życia i śmierci, to on teraz naginał dwie rzeczywistości. Jedna pełna wichru, roślinności, jakże niestabilna oraz płochliwa, z której niejeden ucieknie; druga ukryta przed większością, nieznana oraz zabójczo nieczytelna. Taki był skrócony punkt widzenia młodzieńca. I to on, Uran, miał możliwość przebrnięcia poprzez najwyższe poziomy niebieskiego piekła wybitnego artysty, jakim był Immanor.
Oddech.
Raptem susem wbił się w zalane podziemia, z chlustem zniknął z białej powierzchni pozostawiając po sobie tylko krótkotrwałe ślady. Wróble głucho uciekły z gałęzi pobliskich drzew.
Zimno ryło nozdrza, gęsta ciecz dusiła jego płuca, a sam ruch zatamował zewnętrzne bębenki słuchowe. Otworzywszy karneole zauważył dziksze otoczenie, niż się tego spodziewał. Flora delikatnie falowała na dnie odznaczając się swym wyrazistym odcieniem, a kamienie były radośnie odrzucane w libacjach zwierząt. Ryby uciekały spod jego nędznych łap, wszak niektóre były zażartymi wojownikami i próbowały dorwać lazurowy ogon wężowego. Podirytowany tym faktem, za pomocą odrzutu jednej z łap oraz opornego świstu ogonem, zrobił zwinny zakręt w jego prawo. Obfita czupryna przeistoczyła się w biały płomień, wiła się niezależnie od ruchu, jedynie ograniczana przez smukłą głowę samca. Nagle, uderzył frędzelkiem jedną z owalnych stworzeń. Toć to Uran był Panem tego jeziora, więc żadna obskurna istota nie będzie mu się tu sprzeciwiać. Żadna, która nie obali władcy.
Żwawym ruchem grzbietu, wyginając się w literę
S, dążył do wzburzonej wody. Rozejrzał się po okolicy, aż wreszcie bąbelki powietrza zaprowadziły krótkowzrocznego do swego celu.
Łabędzia szyja wynurzyła się z wody. Włosie, przedtem emitujące drapieżnością oraz nieprzewidywalnością w postaci „płomienia“, przeistoczyło się w kaskadę. Kędzierzawe kłaki przysłoniły całą twarz Uranu. Jedyne co było widoczne spod oklapłej czupryny to nozdrza, wąsiska oraz kawał pyska. W tym momencie był
komondorem wśród gadów.
Dryfując tak na pierwszej warstwie piekieł, mrużąc pozbawione źrenic ślepia... zauważył przejście. Nie byle jakie, tylko grotę. Taką piękną, lśniącą oraz obślizgłą, otwartą tylko na
wejścia i wyjścia. Oblizał się obrzydliwie, po czym raptownie zniknął pod wodą.
Po kilku dobrych minutach drapnięcie rozniosło się po małej jaskini. Matowe pazury kurczowo trzymały się granitowych kamieni pozostawiając nieliczne ślady. Spięte mięśnie pomogły podłużnemu smokowi podciągnąć swe cielsko na stabilny grunt, gdy ten był atakowany przez burzliwe wody. Z elegancją dorównującą wodospadowi wczołgał się do środka. Otrzepał bujną czuprynę, wyprostował grzbiet, potrząsnął ogo-
–
GAAH!
Natychmiastowo skrzywił się w figurę kociego grzbietu, wyszczerzył ostre zębiska i syknął donośnie. Podgiąwszy łapę do siebie, krzyknął jak opętany widząc tę szkaradę. Smoliste łuski z akcentem turkusu, pełno błon oraz te ostre zakończenie całego brzydactwa. Żółty kwas zabulgotał, wylał się z gęby, a wtem zaczął spokojnie żłobić skałę. Jakby w innym czasie, bez zagrożenia.
Emitujące światło martwe oczyska toczyły spór wraz z jasnoczerwonym rozbłyskiem ślepi Uraniska. Jednak gdy tak się nimi przyjrzał, zauważył... krzywe zwierciadło. Zdaniem młodego to byli oni... cholernie podobni. Anatomicznie oraz fizjonomiczne.
Opuścił gardę, przekręcił łbem w oczekiwaniu. Na co?
Dwa światy pokażą.