A: S: 1| W: 4| Z: 1| M: 5| P: 2| A: 2
U: B,L,Pł,O,A,W,Skr,Śl,Kż,M: 1| MO,MP: 2| MA: 3
Atuty: Wytrwała; Niestabilna; Nieugięta; Furia Niebios;
Odpowiedź szamanki nadeszła po dosyć krótkiej chwili, a razem z nią mentalny obraz kościstego szkieletu, który w absolutnym bezruchu wylegiwał się na stercie kości w jaskini Mahvran. Wyglądał, jakby był martwy. Nie, żeby to było zaskakujące...
– Nie. – Odparła lakonicznie, zimno, ewidentnie podkreślając różnicę w ilości słów między sobą, a matką.
A jeżeli o Delirium mowa, to cóż... Rozbawiła ją uwaga Bydlęcego i skwitowała to cynicznym uśmiechem. Widmo wywerny stało z niezachwianą dumą i poczuciem wyższości, zadzierając łeb by patrzeć na czerwonołuskiego samca z góry; jakby był niegodny lepszego traktowania. I według Arkany tak właśnie było.
– Poniekąd nadal żyje, ale to zbyt skomplikowana materia, by smok wolnych stad był w stanie ją pojąć. – Mruknęła z nutą pogardy, wzdychając cicho. – Ah, no tak. Plaga. Mam tylko nadzieję, że Kheldar trzyma was w ryzach, a nie wyłącznie się zabawia. Życie to nie tańce i śpiewy, tylko walka o przetrwanie.
Przekrzywiła minimalnie głowę na bok, a w jej gardzieli rozbrzmiał krótki, jakby usatysfakcjonowany pomruk. No proszę, niby młode pokolenie, a jednak chciało słuchać, chciało się dowiedzieć czegoś więcej. Cóż za miła odmiana po tylu księżycach rozczarowań i wszechobecnej ignorancji. – Coś czuję, że bez względu na to, co ci powiem, i tak będziesz stał po stronie Khurana, który ze względu na swój czyn nie powinien w ogóle mieć prawa bytu. Ale, patrząc na sytuację moimi oczyma, wyglądało to następująco. Twój ojciec zapadł w okryty złą sławą, cholernie długi sen, który trwał... Blisko trzydzieści księżyców, o ile dobrze liczę. W tym czasie zaczęło się robić kiepsko. Władzę tymczasowo przekazał słabemu piastunowi, Calamente, którego musiałam – mimo obrzydzenia – mianować w imieniu Kheldara zastępcą stada. Wyrobił? Nie, ależ skąd. Słaba łapa u władzy to słabe stado. Pomijając już to, że Calamente podczas zebrania przywódców dowiedział się cennych informacji, których nie przekazał stadu. Zrobiłam to dopiero ja, gdy tylko dotarły do mnie wieści o zwiększonym ryzyku ataku równinnych, bo już za mojego tutejszego życia bariera traciła na sile. Co więc nakazałam zrobić? Ufortyfikować granice, zwłaszcza z Wodą, która wtedy tylko czyhała na nasze potknięcie. Zrobiłam większość brudnej roboty, ale nikt tego nie docenił, nie pisnął słowa. Rządziłam w stadzie około piętnaście księżyców. Nie miałam parcia do wojen, chciałam wpierw skupić się na ratowania stada od wewnątrz, ale Khuran i niejaka Eliana uznali, że zrobią to lepiej. Czy byłam oschła w stosunku do nich? Oczywiście, bo nie zamierzałam dawać nikomu ulg. Chciałam by odzyskali dawną siłę, dawny hart ducha, a klepanie po plecach i głaskanie po głowie, śpiewanie słodkich kołysanek tego nie zrobi. Fortyfikacja granic miała być pierwszym krokiem, dalszym miało być już indywidualne zbadanie słabości każdego z Cieni, wydarcie jej z ich ciał i zastąpienie siłą, by stado znów mogło być takie, jak niegdyś. Nie zdążyłam. – Mruknęła, drapiąc się kruczoczarnym szponem po śnieżnobiałych łuskach eterycznego podgardla. – Ach, wybacz, twoje pytanie było z grubsza inne. Odpowiadając więc na nie, w końcu – wartości Cienia można skrócić do silnego charakteru. Nie musisz roztrzaskiwać czaszek pstryknięciem szpona. Siła nie jest tylko i wyłącznie fizyczna, czy magiczna. Fundamentem jest silna wola, a tego stadu brakowało. Eliana była młodą uzdrowicielką, twoją siostrą. Słaba, krucha, próbująca w ostatnim przypływie desperacji pokazać swoją dominację poprzez zamach na moje życie i wykwintne słowa o tym, jaka to byłam obrzydliwa. Khuran to Khuran... Emocjonalny idiota, który uważa, że w jego łapach wszystko będzie działało idealnie. Zbyt prymitywny, zbyt uczuciowy. Był też Careth, w którego wierzyłam i któremu zaufałam, uzdrowiciel, który też przyłożył łapę do mojej pierwszej śmierci. Jego zdrada... Bolała, bolała bólem eksplodującej, niestabilnej magii. Calamente, piastun o którym wspominałam. Aerthas, zwana Pieśnią Apokalipsy, również cholernie emocjonalna czarodziejka. Garruk, o którym nikt niczego nie wiedział, bo praktycznie nie udzielał się w stadnym życiu. Tejfe, młody dzieciak i przybrane dziecko Eliany, definicja kruchości, delikatności. I... – Przerwała na chwilę, zacisnęła zęby. – Miałam córkę. Fanrelainthith. Młoda, chciała być uzdrowicielką... Też miała swoje emocje, odczucia, potrafiła być urażona, ale kształciłam ją. Widziałam, jak pięknie się rozwija, znałam jej każdą myśl, intencję. Czułam, że będzie idealna. Że będzie arcydziełem... Ale zniknęła krótko po mojej śmierci.
Widmo wypuściło powietrze z płuc i zmrużyło minimalnie ślepia, chowając brązowe, schorowane tęczówki za czarnymi powiekami. – Jeżeli mnie słuchałeś, to pewnie skojarzyłeś pewne fakty. O ile jesteś bystry, jaszczurze. Emocje. Uczucia. Są naturalne, każdy ma je od początku istnienia, ale stary Cień był słaby przez to, że pozwalał by one nim rządziły. Każdy uraz, każda skaza, każde mocniejsze słowo – kruszyli się pod ich wpływem jak zbyt mocno ściśnięte, kryształowe fiolki. Jeżeli coś tak banalnego mogło mieć na nich wpływ... To jak to się mogło skończyć? Musiałam interweniować. Próbowałam. Nie dano mi szansy. Nikt też nie słuchał. Siła przerażała tamte smoki, stąd się przeciwstawili. Zdołałam ich zranić, ale kim jest jeden, nawet najpotężniejszy mag, walczący z grupą przeciwników? Nikogo nie obchodziły moje zasługi, to, że zabiłam w imię stada dwóch zdrajców, czego nikt inny nie chciał i nie potrafił zrobić. Nikogo nie obchodziła krew, którą dla nich przelewałam, informacje, które im przekazywałam. Interpretowali moją pogardę wobec ich słabości jako pogardę wobec ich ogólnego jestestwa. –
Zakończyła, oblizując spierzchnięte wargi. Przez cały wywód jej głos pozostawał niezmieniony, zimny; nie było tam żalu. Zawahała się tylko przez chwilę, gdy wspominała córkę, ale to trwało bardzo, bardzo krótko.
– I jak? Moja wersja wydarzeń różni się od tej Khurana, hmm?
Licznik słów: 881