OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Nie prosił go o zwierzanie się. Nie musiał tego robić, więc dlaczego? Co chciał tym osiągnąć? Coś udowodnić? Różnili się. Byli niczym ogień i woda - nawet jeśli błękit tego pierwszego potrafił zwieść pierwsze wrażenie podobieństwa. Jaka niby miała być z tego przyszłość? Albo jedno wyparuje, albo drugie zgaśnie. Może odrobinę przesadzał. Może po prostu nie dostrzegał perspektywy wstrzymywania jednego przez drugie, by żadne nie przyniosło kataklizmu.Kij jednak zawsze miał dwa końce, a każdy aspekt uzdrowiciela zaś drugie dno, skryte głęboko pod pierwszym, które było proste i wygodne do obrania za punkt wyjściowy. Doskonale wiedział, jak wyglądał proces, jako że na płytkim bólu nigdy się nie kończyło. Żałoba nie miała miejsca w jego życiu - zastępowała ją potrzeba zemsty. Gniew. Zajadłość. Gdyby nie wyuczony rozsądek i powściągliwość, gdyby nie cienkie granice oraz bariery, jakie wznosił, najprawdopodobniej nie byłby uzdrowicielem, a pieprzonym katem, z czego czerpałby niemoralną przyjemność, jak za młodu, kiedy eksperymentował na zwierzętach... nie zawsze martwych. Nie mógł do tego wrócić. Straciłby w oczach wszystkich i osiągnąłby jedno wielkie nic - nawet jeśli jego badania były istotne, bo dzięki nim się uczył, ale czy ktoś by to zrozumiał? Nie.
Sięgał go sen. Czuł rezygnację. Chciał wyciągnąć dłoń i okazać czarodziejowi wsparcie, być mu podporą, nawet kiedy zostanie sam na świecie, ale łapę miał sztywną. Ciężką. Nie mógł jej poderwać. Wciąż się wahał i walczył z samym sobą.
Nawet kiedy sięgnęła go jasna dłoń - zmarszczył jedynie nos, walcząc z akceptacją czarodziejskiej obecności. Sztyletował go wzrokiem w chłodny sposób. Su widział jedynie czubek góry lodowej.
– Potencjał...? Zlituj się. Niestabilne zwierzę stanowi zagrożenie dla siebie oraz otoczenia, jeśli nie zostanie stłumione, zwłaszcza kiedy w celu zaspokojenia ambicji, o których mówisz, gotowe jest przeć po trupach i cudzej krzywdzie. – Jego natura była sprzeczna wszelkim uzdrowicielskim regułom, które zakładały ochronę życia i zdrowia. Prawdą było, że po wielu księżycach wnikliwej dedukcji postanowił się w końcu wykastrować, aby jak najlepiej wpasować się w ramy ideału. Czy przejmowałby się tym jako wojownik? Zapewne nie.
– Trochę jak napar z chmielu. Niewielka ilość uśmierza ból i pomaga funkcjonować. Szyszka za dużo i otrzymujesz śmiertelną truciznę. To, jaki jestem – kogo nauczyłem się perfekcyjnie udawać – jest wynikiem decyzji podjętej na bazie analizy. Nie odnalazłem bardziej optymalnego rozwiązania, Su. – Proces myślowy mógł wydawać się skomplikowany, choć w rzeczywistości powstająca kaskadowość była dziecinnie prosta. Do smoków, na których mu zależało, przywiązywał się bardziej, niż by chciał. Ich utrata przyprawiała go o gorycz, niezrozumienie i ból. Negatywne emocje, jako uśpiony choleryk, potrafił rozładowywać wyłącznie gniewem, który rósł w nim, niczym bulgoczący wulkan. Konfliktowa i krewka natura zaś nie pasowała do wyobrażenia cnotliwie miłościwego uzdrowiciela. Jako syn i wnuk przywódców, idący w ślady dziadka, zawsze chciał być perfekcyjny. Odnalazł w związku z tym sposób, by to osiągnąć, odcinając się od elementów, które ingerowały w jego sztucznie wykreowaną osobowość. I wszystko to sobie wmawiał. Nikt tak naprawdę o to nie dbał. Ani jego matka, ani ojciec. Do niczego by nie doszło, gdyby z nimi po prostu otwarcie rozmawiał.
Kurtyna.
Sięgnął po jego nadgarstek. Ten, którym wznosił jasną żuchwę. Objął go dłonią i stanowczo zacisnął palce na wilgotnych piórach. I nie zamierzał już puszczać.
– Może masz rację. Może powinienem wyjść ze skorupy i nie martwić się komfortem oraz opinią otoczenia. Może powinienem żyć tak, jak mówi mi serce i jak chcę, a nie jak powinienem – wychrypiał nieopodal jego prawego polika, kiedy pochylił się nieco. Wpadłeś w pułapkę. To oznaczało, że działała fenomenalnie. Mógł to wykorzystać. Mógł wykorzystać jego obecność i otwartość, by zaspokoić swoje potrzeby. Słyszeć bicie drugiego serca, kiedy zasypiał. Spokojny oddech, gdy się budził. A mimo to wciąż zwlekał i pomału kładł na stół wszystkie karty. Nie był bowiem idealny. Miał wady. Duże. Niektóre niemożliwe do zdarcia, a jedynie zamaskowania.
– Co byś zrobił, gdybym życie odbierał, a nie ratował? Gdyby przez moją impulsywność umierali niewinni, bo nie byłbym skory do skwitowania ich błędu drugą szansą? Gdybym nie przełykał goryczy, a dawał jej upust? Co jeśli moje badania wymagają ofiar? – Zatrzyma go? Znienawidzi? Przyzwoli?
Jego zwieńczające się w dłoni źródło zaczęło prowokacyjnie osiadać na skórze czarodzieja. Kwitowało w ten sposób jego własny, w istocie irytujący ruch - przypominający o tym, że posiada w sobie niebezpieczną broń, na którą Światło po prostu się wystawił. I vice versa.
Obca Idea






















