OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Obserwował bezsilnie całe zgromadzenie. Przez chwilę wydawało mu się, że całe Wolne Stada zbiegły się na boskie wydarzenie... lecz Vunnud był zbyt osłabiony by poczuć cokolwiek w związku z tym, z perspektywy swojej osobistej, czy też swojej stadnej. Zdawało się, że wszystkie siły życiowe samca skupiają się na tym, by nie stracić Nariego spod swego barku. Balansował, poprawiając bezładne kończyny, ogon lekko zaplótł wręcz wokół przyjaciela, jak gdyby odpowiadając mu na pytanie: "nie teraz". Albowiem nie ujrzał go, nie wcisnął swoich bezdusznych ślepi w pytające oczy Uzdrowiciela, zwyczajnie zerknął pokątnie by w ogóle dać mu znać, że jeszcze tu jest. Duchem i ciałem, jest mu obecny.Tak samo, jak Hyralia. Ino przeleciał okiem po jej sylwetce, starał się mruknąć, zaczepić... lecz dźwięku nie było, utknął w zaschniętej gardzieli. Bezduszny, zmęczony wzrok powiódł dalej, ale niedługo bez celu. Musiał wrócić.
Muśnięty wiadomością mentalną, jakże znanym głosem, wziął głęboki wdech. Pierś uniosła się spazmatycznie. Wąż charknął, ale ujrzał nadawcę z ulgą. Uśmiech Nieskalanego Wiatrem był jakoby złoto wśród traw, igła w stoku siana, którą udało się znaleźć. Zmrużył w niemym pozdrowieniu ślepia. Przez moment wyglądał jak spiżowy posąg, zamarłszy w tej pozycji. Wszystko w Vunnudzie pragnęło by wojownik Ziemi patrzył. Obserwował, zauważył, zrozumiał – żeby spostrzegawczość wzięła górę, wskazując mu każdy mały symbol zmęczenia na pysku Pojętnego. Trzymał tę pozycję nienaturalnie długo, a cichy krzyk o atencję był głośniejszy niż jakakolwiek rozmowa wśród zebranych. Nim jednak wrócił do bezradnej walki z ciężarem swego ciała, zmusił się do lekkiego uśmiechu, który to bardziej wyrazem bólu się ostał nim czymkolwiek innym.
Nari mógł odczuć jak jego przyjaciel wciska się w bark. Gargantuiczny wąż pochylił łeb, kryjąc się za firaną swego włosia. Każdy oddech wydawał się starannie dobrany, jak gdyby Czarodziej zastanawiał się, czy w ogóle warto łyknąć powietrza raz jeszcze. Zadrgało, ziemia buchnęła, a ten nie zauważył, ino dygnął w strachu. Czy był pochłonięty jakąś emocją? Czy też może patrzył w swoją nicość, we wspomnienia nikłego bólu? Czy też po prostu jego umysł nie wyrabiał z wymęczeniem organizmu po tylu księżycach, że utknął w ciele i myśli po sobie nie pozostawił? Nie wiadomo, lecz cokolwiek to było, tłamsiło Vunnuda.
A stłamszenie... jak łapą odjął, zniknęło.
Raptowny, urywany wdech.
Pstrokate oczy rozwarły się z szokiem, łapiąc odlatującego motyla. Włochaty pysk podążył za jego ruchem, bark odkleił się od drugiego, błony zaklekotały. Nie zachwiał się.
Umysł cięty jak brzytwa, to i szept uciekł z gardzieli samca. Lecz co to było?
Schwycił Naranleę w okowy wzroku – równie dobrze mógł teraz umrzeć. Ujrzał ją niczym snop dziennego światła w celi, jakoby symbol dla heretyka, jak gdyby echo raz posłyszanego głosu. Nie było w niej piękna, ni w motylu uroku. Było to dzikie wołanie naprzeciwko dogmatom zakorzenionym w sercu Czarodzieja, chwila pierwotności niezbadanej; równie dobrze można było ją przyrównać do stania na krawędzi.
Zajaśniał w odpowiedzi. Pierwszy raz od dziesięciu księżycy, spod fioletowych łusek wyszła złota łuna, poświata morskich genów. Patrzył na nią w niepojętym uczuciu. Czy był wdzięczny, czy też gniewny?
Czujny, z lekka wystraszony wzrok obejrzał teren. Szybko, w popłochu, oczęta starały się nadrobić stracony czas. I widział komu Naranlea skinęła, i komu też odpowiedziała. Widział tę, która zostanie prorokinią, na Wiankach ujął ją w pamięć i nie wyrzucił ni razu. Dziwna, pisklęca fascynacja tego czasu to rzecz, której nie wyrzuca się ot tak. O połowie łba białego, mała północna musiała przyjąć brzemię Bogini Magii. Nie było co do tego wątpliwości.
Trzech Bogów, widzi jednak trzech Bogów. Stąd strach.
Nie przywitał się z Kammanorem, obrzucił go wzrokiem wyzywającym. Nie wzrokiem przeciwnym, acz bardziej – pozbawionym wrogości. Bóg Siły zdawał się funkcjonować jako zły omen. Mimowolnie, lewa łapa Vunnuda szukała wplecionych w fale włosów wisiorków... albowiem ostał się tylko jeden, kammanorowski. Westchnął cicho, puszczając z objęć ogon Nariego – horgifellski znikł. Horgifell nie istniał tutaj, nie było babki-Veir, był tylko nieskłębiony cień obu panteonów.
Tylko bogowie wiedzieli na jakim rozdrożu stał Wichrogłos, próbujący w głowie zjednać dwa odrębne wierzenia.
Parsknął, nie wiadomo po co. Czyżby próbował od siebie odgonić nagłą żywość umysłu? Nie było czasu się zastanawiać, informacje leciały z pyska Bogini.
Odszukał wzrokiem Strażnika, czując swego rodzaju ból. Wrażenie, że rozmów mieli niemało... przebiegło po kręgosłupie samca. Ale przecież nigdy nie rozmawiali, nie spojrzeli na siebie, Strażnik nigdy go nie zauważył, a dalej jego odejście wiązało się ze swoistym żalem. Jakkolwiek prorocy nie byli obcymi w mianie Kodeksu, tak to może długa kadencja drzewnego odbiła swe piętno w tęsknocie Vunnuda.
Nagle spiął się cały.
Bulgot.
Odszukał strachliwie Wasaka Mszystego, następnie odnalazł Mistrza-Przywódcę Harmonijnego. Wdech, wydech, źródło węża stało się rozedrgane i paniczne. Oznaka wojny – topór niezgody – runęła na Mglistych ze słów Bogini. Czy to chora ambicja rozkazała Vunnudowi wydać pierwsze wyrazy oporu? Czy też integralność stadna, swoisty patriotyzm? Heretyczność?
Musnął płetwą Hyralię Hardą, barkiem otarł się o Jaśniejącego. Do umysłów tych czterech smoków wpiła się maddara niczym wygłodniały bazyliszek.
Niecała sekunda.
- A jednak wbrew uczuciom Vunnuda: sielska błogość na miarę tej, co spowija granice rzeki Tyral, rozgościła się w głowach odbiorców. Mrukliwy szum obijającej się o skały wody, prędki widok z oczu przelatującego nad nią ptaka. Strzelał z szelestem skrzydłami, nie śpiesząc się wcale. Intuicja mówiła, że zmierza do miejsca znanego wszystkim smokom – Świątyni. Biały kruk zapikował, zniknął w odmętach Czarnej Groty... i milkliwie krakanie dobiegło ich wszystkich, wskazując na Drewnianą Figurę Aterala.
Nie było co się puszyć przed Bogami, jeśli mogą od łapy odjąć ból i śmierć odgonić. Nie było co odwracać grzbietu i modlić się wyłącznie do tych, którzy zwalczeni zostali i w pył odwróceni, nawet kaplicy nie mają. W zdaniu Vunnuda, pomóc Mgłom mógł teraz wyłącznie inny Bóg Wolnych, bardziej im przychylny.
- :: Budowniczy Ruin, Skaza Granatu, Onyksowa Pieśń, Warkocz Komety // Nieskalany Wiatrem












[/center]




























