OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Pokiwała łbem. Iluminacja miała święta rację. Źle wyleczone rany mogły otworzyć się przy najmniejszym wysiłku. A rozerwaną ponownie ranę gorzej wyleczyć.– Widzisz – Jesień ucieszył ten potok słów. Skoro Aluzja chciała z nią rozmawiać, może Seraficzna nie była aż tak zła, jak mniemała. No i rozbawiły ją te rady. Jeszcze chyba żaden smok z Cienia, poza młodymi wyjątkami, nie zapomniał wspomnieć o pozbyciu się przywódcy. Przywódcy. Pff. Nie znosiła go tak nazywać. Chętnie nazwałaby go samozwańcem, albo uzurpatorem. Niestety był demokratycznie wybranym liderem. Jak to się stało, dotąd nie mogła pojąć, ale niestety tak się stało. – Nie jestem najlepsza w zabijaniu – wyjaśniła. Choć prawda była inna. Smoki Życia uważały się za honorowe, a tak naprawdę były bandą spiskowców. Choć jako narrator wiem, że Jesień bardzo pragnęła nazwać ich gnojkami. Gnojkami, których miała nieszczęście za bardzo kochać. Ta banda spiskowców nigdy nie zabiłaby nikogo w walce, bo to wbrew zasadom, nigdy nie poszłaby za smokiem, który nienawidzi innych, nigdy nie przestałaby kochać rodziny, nigdy nie zostawiłaby piskląt i nie przeszłoby jej przez myśl wyzywać przywódcę na pojedynek na śmierć i życie.
Za to...
Wolały układać za plecami innych zdradzieckie plany, uciekać od stada, powodując katastrofalny rozłam, uciekać od władzy, którą demokratycznie się wybrało (mimo że była szansa wybrać ją niedemokratycznie), kupować lojalność innych stad (choć to Słowo, a Słowo nie zaliczał się do bandy Życia, nie według Jesieni), pluć na siebie, wyzywać siebie, kłócić się ze wszystkim, co popadnie a co najgorsze dokonywać zamachu stanu nie przez swoje łapy.
Taka była prawda.
Lecz Jesień mogła powiedzieć tylko, że nie jest w tym najlepsza.














