Znaleziono 16 wyników

autor: Barwny Kolec.
20 lip 2016, 14:31
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

// Smoki nie powinny, ale narrator jak najbardziej może xP

Obawy błękitnołuskiej smoczycy były całkowicie bezpodstawne. Gdyby bardziej poznała swojego przypadkowego ucznia, mogłaby zauważyć, że oprócz muskulatury, Barwny posiadał jeszcze bystry umysł. Był w takim wieku w którym bardzo szybko się uczy. Nic więc dziwnego, że z taką prostotą wykonywał polecenia Zgniłej Łuski i praktycznie nie popełniał błędu. Mogło to świadczyć nie tylko o uczniu, ale i o nauczycielce. To akurat powinno ją cieszyć i dać powód do dumy.
Kolejne pytanie/zadanie mentorki trochę go zbiło z pantałyku.
– E... Naginanie właściwości? No nie wiem – zacząłem się rozglądać gorączkowo szukając jakiejś podpowiedzi w naturze. Co by tu nagiąć?
– Może... żrące rośliny? Takie pnącza jak roślinne, które z wierzchu pokryte by były substancją podobną do kwasu. Mogłaby przeżreć łuskę, albo gęste futro.
Obserwowałem reakcję samicy ciekaw, czy podążam myślami w dobrym kierunku. Oczywiście nie spotkałem w naturze takiej rośliny, więc to mogło się kwalifikować jako nagięcie właściwości.
autor: Barwny Kolec.
19 lip 2016, 8:19
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

// Przepraszam, ale muszę dokończyć naukę ze Zgniłą, więc uznajmy, że moja i Zgniłej akcja działa się przed Waszym przybyciem ^^

Słuchałem Zgniłej Łuski uważnie przekonując się do niej coraz bardziej. Smoczyca bardzo ładnie wyjaśniła mi zasadę działania bitwy na magiczne twory. Tylko nie wspomniała o tym, że maddara lubi płatać figle swoim właścicielom i nawet czasami najprostsza obrona może nie wypalić. Ale nawet jakbym to wiedział i tak zaufałbym bardziej doświadczonej czarodziejce. Bo taką na pewno była ta smoczyca.
W momencie, kiedy wyrosła przede mną, jak mur z ziemi, dębowa tarcza, na moim pysku pojawił się cień zwątpienia.
Cofnąłem się o kilka kroków do tyłu. Ogień i gęste futro bardzo się lubiły, ale niekoniecznie chciałem, żeby się ze sobą przyjaźniły na mojej skórze. Roztropnym więc było zachowanie odległości, żeby przypadkiem jakaś zabłąkana iskierka nie przeskoczyła na mnie.
Potem wyciszyłem umysł wpatrując się w tarczę jako swój cel. Zacząłem tworzyć w myślach projekcję niewielkiej, idealnie okrągłej kuli stworzonej tylko z ognia. Nie miała praktycznie nic ważyć, unosić się w powietrzu dwa metry po mojej prawicy i polecieć po linii prostej, ze wzrastającą prędkością, w stronę tarczy. Wewnątrz kula miała być wypełniona niegasnącym, nie potrzebującym paliwa ani powietrza, błękitnym płomieniem. Średnica kuli miała mieć pół metra, więc była całkiem spora. Wewnątrz i na zewnątrz emanowała zwykłą temperaturą ognia.
Gotowa strawić w sekundzie każdą, palną, przeszkodę, posłałem swój twór w stronę przeszkody przelewając doń sporą dawkę maddary, z którą utrzymywałem całkiem dobry kontakt.
autor: Barwny Kolec.
05 lip 2016, 13:55
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

– Umiem walczyć i wiem co atakować, gdy chce się komuś lub czemuś zadać najgroźniejsze rany – powiedziałem siadając tak jak samica. Trochę relaksu, a potem do dzieła! Wreszcie przyszła pora na to co mnie najbardziej interesowało, czyli walka. Co prawda nie zamierzałem zmieniać swoich metod walki, a jedynie je urozmaicić. Kto wie, może kiedyś nie będę mógł zaatakować przeciwnika fizycznie i będę musiał wspomóc się magią?
– To zależy co chce się zrobić ofierze. Czy chce się ją zabić, czy tylko wyeliminować z walki. Gdyby chodziło o pierwsze, celowałbym w gardło, klatkę piersiową. Jeśli chodzi tylko o bolesne zranienie, to tutaj jest wiele możliwości. Można atakować kończyny żeby uszkodzić mięśnie i ścięgna, a nawet połamać kości. Gdybym mógł stworzyć na przykład ostrze, mógłbym spróbować przeciąć nasadę ogona. Założę się, że to wybiłoby z głowy przeciwnikowi jakąkolwiek walkę. Skoro mogę tworzyć maddarą różne przedmioty i dbać o ich temperaturę, to czemu by nie stworzyć samego ognia i pchnąć go w przeciwnika i trochę go podpiec? – zapytałem retorycznie zerkając na smoczycę. Ciekaw byłem jaką formę ataku ona preferowała.
autor: Barwny Kolec.
03 lip 2016, 22:56
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

// Jasne. Nie obawiaj się. To w końcu moja nauka ^^

Kiwnąłem głową. Mały gest, a tak wiele znaczył. Tak jak jej uśmiech po otarciu szronu z policzka. Zajrzałem w jej śliczne oczka na chwilę uciekając od przyziemnych spraw. Niewiele było we mnie takiego spokoju, żeby wytrzymać w bezruchu trochę więcej niż kilka minut. Lecz było coś o wiele bardziej magicznego w spoglądaniu sobie w oczy. Tego nie trzeba się było uczyć – na szczęście.
W tym czasie, który być może trwał dla mnie znacznie dłużej niż dla Zgniłej Łuski, przemyślałem dobrze kolejną iluzję, którą miałem utworzyć przed znajomą. Pewien gotowości posłałem jej delikatny uśmiech.
– Poczekaj... – mruknąłem do niej spokojnie i odwróciłem głowę zamykając oczy. Niewiele sekund potem pomiędzy nami pojawiło się blade, migoczące światełko przypominające kształtem liść o lekko owalnych kształtach. Biały liść jednak nie do końca był liściem. Poruszał się o własnych siłach i machał delikatnymi skrzydełkami. To była ćma. Nie jakaś pierwsza, lepsza ćma. To była duża ćma wielkości jabłka, o białym ubarwieniu i emitująca jaskrawe światło rozświetlające mrok lasu.
Gdy więc mój twór był gotów nawiązałem ponownie kontakt ze swoją maddarą – aż dziw, że tak łatwo mi to przychodziło. Zaczynałem powoli lubić tą formę mocy. Oby tylko nigdy mnie nie zawiodła.
Posłałem wartki strumień mocy w swoje wyobrażenie i otworzyłem oczy.
Z zapartym tchem patrzyłem jak powstaje moje dzieło. Piękna, ale delikatna ćma fruwająca między nami.
autor: Barwny Kolec.
30 cze 2016, 18:53
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

Pochwała smoczycy dodała mi otuchy. Faktycznie jednak pierwszy czas poszedł "gładko". Już miałem w głowie przyszłe czary, a przynajmniej ich sukcesy. Nie wiedziałem tylko, czy to posługiwanie się maddarą było takie proste, czy po prostu miałem do tego jakieś ukryte predyspozycje.
– Dziękuję – wyszczerzyłem kły w wesołym uśmiechu. – Ale nie wiem czy chcę się bawić magią. Wolę walczyć wręcz. To znaczy łapami, ogonem, zębami... ale głównie lodem – na potwierdzenie tych słów lekko chuchnąłem w nią niegroźną, lodowatą chmurką. Jeśli Zgniła Łuska nie uchyliła się, na jej prawym policzku powinien pojawić się lekki szron.
Przyjrzałem się jej przez chwilę, a potem odwróciłem wzrok, żeby ponownie się skupić, tym razem już na nowym zadaniu.
Dla ułatwienia popatrzyłem na swoją kulę lewitującą mi przed nosem. Wiedziałem jak ją umieścić w powietrzu, dać jej miejsce w pustce i utrzymać w miejscu. Więc ruszenie jej z miejsca nie powinno mi przysporzyć kłopotu. Przynajmniej tak siebie motywowałem.
Więc ruszyła ponownie machina wyobraźni. Kując i układając eteryczny tor dla bezwładnej bryły. Zakręcał on za samicą, tuż za jej zadem, potem zakręcał wracając wprost do mnie. Następnie przecinał poprzedni szlak i zakręcał w lewo prowadząc ścieżkę tym razem za mną. Niezbyt blisko i nie za daleko od mego grzbietu. Potem powracał do punktu wyjścia i nagle zmieniał kierunek tym razem pchając kulę ku niebu na wysokość kilku metrów, aby potem zatrzymać się i w linii prostej z pomocą grawitacji opaść z powrotem ku ziemi. Kula miała zatrzymać się na kilka centymetrów nad ziemią, a potem delikatnie opaść na trawę i niespodziewanie zniknąć.
Moje źrenice lekko się zwęziły, a pysk nabrał drapieżnego wyrazu, gdy znowu złączyłem maddarę ze swoim umysłem przekazując jej wyraźne instrukcje. A ta wykonała polecenie. Wróć! Kula wykonała polecenie. Po niewidzialnej ścieżce okrążyła Zgniłą Łuskę, potem mnie, potem znowu samicę i znowu mnie, kreśląc w powietrzu niewidzialne "ósemki". Wodziłem za nią wzrokiem co jakiś czas zerkając na samicę.
Zadarłem głowę do góry, gdy kula pofrunęła w górę. Mlasnąłem cicho czekając na wielki finał.
Bryła zatrzymała się wysoko nad ziemią i parę sekund tak sobie tam wisiała. Potem, jakby straciła punkt oparcia, zaczęła gwałtownie spadać. Ku mojemu zadowoleniu, magiczna kula wyhamowała tuż nad ziemią, a następnie delikatnie na nią opadła chwilę potem rozpływając się w powietrzu.
Podniosłem głowę i uśmiechnięty od ucha do ucha, popatrzyłem na swoją mentorkę.
autor: Barwny Kolec.
29 cze 2016, 20:59
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135318

– Nie przeszkadza mi ten zapach – uśmiechnąłem się pod nosem. – Więc jeżeli tobie to nie przeszkadza, mogę dołączyć do was.
Co do jednego samica miała rację. Co nieco umiałem. Życie samotnika bywa trudne i pewnych umiejętności po prostu potrzeba się nauczyć żeby przetrwać. Żadnym mistrzem w walkach nie byłem, ale miałem ku temu bardzo dobre predyspozycje.
Moja słabość to ocenianie ryzyka. Z tym miałem jeszcze problem, ale póki co nie cierpiałem na brak szczęścia. Może dlatego jak dotąd bezkarnie wkraczałem na terytoria niekoniecznie przyjaznych smoków. Tym razem jednak pierwszy raz zmieniłem swoje podejście i wkroczyłem na ścieżkę rozsądku. Tym miało być wstąpienie do stada.
– Zamierzałem sprawdzić co to to zielone nad jeziorem, no, ale skoro już wiem, to zostało mi igranie z losem – przesunąłem ogonem po ziemi i ruszyłem w stronę Płomienia Pustyni. Przechyliłem głowę na bok lustrując ją wzrokiem, jakby coś mnie bardzo w niej zaciekawiło. Wyglądało na to, że spoglądam na jej skrzydło, którym zakrywała ranę. Czyżbym ją zauważył?
autor: Barwny Kolec.
27 cze 2016, 11:07
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

//nie lubię szablonowych nauk, no, ale skoro nie widzisz innej metody, to okej xP

Cierpliwość to nie była moja mocna strona. Zauważyłem to już dawno temu, ale to nie znaczyło, że byłem narwany. Po prostu nie lubiłem czekać.
Więc skupiłem się. Oczyściłem umysł ze zbędnych myśli i postarałem się znaleźć swoją, tą magiczną część, którą smoki zwykły nazywać maddarą. Jakakolwiek by nie była, zawsze zaczynało się od kuli. Dziwne, nie? Jedyna dowolność jaka mi jednak pozostała, to forma maddary. Zgniła wmawiała mi przed chwilą, że mogła przybierać dowolną formę lub kształt, u mnie to był wilk, no ale skoro wilk nie mieścił się w wachlarzu "dowolności", to user wybrał to co wszyscy inni, żeby nie odstawać, czyli niematerialną falującą energię, dając się jedynie skusić na małe "szaleństwo", czyli różnobarwność owej energetycznej zjawy.
Wreszcie gdy więc udało mi się nawiązać z nią kontakt, co musiało mi przysporzyć wiele kłopotów i czasu, żeby nauka była zaliczona przez siły wyższe, oszczędzając już sobie dalszych cynicznych narracyjnych komentarzy, pognałem dalej ograniczoną przez tradycję/regulamin/zasady, fantazję i utworzyłem wyproszoną przez smoczycę kulę.
Nadałem jej kształt kuli – no bo to miała być kula, nie jajo –, wielkość smoczej głowy, wagę smoczej głowy, strukturę wewnętrzną, czyli wypełnienie czymś na wzór metalu. Umiejscowiłem ją też w powietrzu w odległości kilka szponów od siebie i pół długości ogona przeciętnego smoka od ziemi, czyli lekko ponad poziom moich oczu. Kula była śliska i gładka z zewnątrz, miała barwę, noo... niech będzie różowa, żeby było "oryginalnie".
I skoro już mój podstawowy twór był gotowy, jak tradycja wymaga, przywołałem do siebie swoją maddarę i nakazałem jej utworzyć, to co powyżej było opisane. Czyli kulę, rzecz jasna.
No i wspomnieć należy, że bez przerwy byłem bardzo skupiony, żeby mi ktoś nie zarzucił, że byłem zdekoncentrowany. Czas na przedstawienie. Jeśli wszystko poszło dobrze i o niczym bardzo istotnym nie zapomniałem, kulka powinna się pojawić przed mym nosem, a ja powinienem zachwycony westchnąć z podziwu i cieszyć się ze swojego pierwszego magicznego tworu.
autor: Barwny Kolec.
18 cze 2016, 21:35
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

Nie mogłem się powstrzymać i aż machnąłem ogonem. Będę wielkim czarodziejem! Zakrzyknąłem w myślach. Brakowało tylko owacji tłumu, ale to nic. Niedługo cały smoczy świat będzie znał moje imię.
I czy można mnie było zniechęcić czyimiś porażkami? No chyba raczej nie. Mając wzgląd na smoki, które upadły na ćwiczeniach lotu, jakoś to mnie nie odwiodło do nauczenia się latania. Poza tym, bardzo lubiłem wyzwania, aczkolwiek jeszcze bardziej sukcesy.
A więc rozluźniłem się trochę, ale trudno było osiągnąć mi skupienie i wyciszyć umysł, kiedy wizje pięknych i spektakularnych czarów przyćmiewały mi logiczne myślenie.
Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie zamknąć oczy, ale czy to było bezpieczne przy obcej samicy? W ogóle. Przecież mogła mnie robić w konia i tylko uśpić moją uwagę, a potem zaatakować znienacka. Nie te numery ze mną, Zgniła Łusko. Może zamknąłem oczy, ale wciąż czujnie nasłuchiwałem.
Dając jej margines zaufania, oddałem się w medytacyjną podróż wgłąb swojej duszy. Prawdę mówiąc nie wiedziałem czego szukać. Jakiś anomalii? Swędzenia pod pachą, czy może światła, kształtów. A może nic tam nie było? Nie, to niemożliwe. A jak niczego tam nie ma, to sam sobie to stworzę.
Eureka!
Uśmiechnąłem się kątem pyska, co mogła zaobserwować Zgniła Łuska. I co? Obok wadery pojawiła się niematerialna zjawa przypominająca istotę czworonożną. Nie miała zapachu, temperatury, ani ciężaru. Ale wyglądem przypominała białego wilka.
Nieświadom całkowicie tego, że mój twór, który wyobraziłem sobie obok samicy pojawił się w rzeczywistości.
– Chyba mam... – orzekłem nie przerywając kontaktu ze swoją maddarą. Poszło prosto i niby szybko, czułem wyraźnie kontakt ze swoją maną. Oczami wyobraźni widziałem wilka o żółtych ślepiach. Nie skupiałem się na jego szczegółach i być może zjawa obok smoczycy była taka, a nie inna.
autor: Barwny Kolec.
16 cze 2016, 20:12
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135318

Wysłuchiwałem słów smoczycy z wielką uwagą, jakby od tej rozmowy mogło zależeć moje życie. I jeszcze tego nie wiedziałem, ale tak właśnie będzie. Gdybym tylko mógł przewidywać przyszłość. Podobno były smoki, które to potrafiły. Fascynujące.
Uważnie śledziłem każdy nawet najmniejszy ruch starszej i większej samicy. Niestety nie dawała mi wiele do pooglądania, oprócz ciągle drgającej końcówki ogona. Niby nic nadzwyczajnego, moja też się poruszała. To taki odruch, jak u ludzi bębnienie palcami o stół. Natomiast ruchy ogonem w określony sposób mogły mieć znaczenie i nawet zdradzać aktualny humor smoka. Ogon Płomienia nie mówił mi nic. A może była spięta?
Podniosłem wzrok do oczu smoczycy. Byłem od niej mniejszy, więc nie musiałem się obawiać o niekulturalne spoglądanie na obcego smoka z góry. Niektórzy odbierali to jak wyzwanie. Nie po to się miało długie szyje, nie? Moja w dodatku nie imponowała rozpiętością, ale to szczegół. Do pyska mi było z nią.
– Czy ukręcisz mi kark jeśli powiem, że lubię ryzyko i lubię igrać z losem? – popatrzyłem na nią. Znaczyło to, że zrobiłem to specjalnie. Specjalnie naruszyłem granice jej stada i jeszcze zrobiłem to dla zabawy. Przynajmniej byłem szczery.
– Masz śmieszny głos – delikatny uśmiech wkroczył na mój pysk. Byłem bezpośredni jak młode pisklę.
autor: Barwny Kolec.
15 cze 2016, 22:36
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

Ucieszyłem się, że myślała tak jak ja. Swoją drogą też miała oryginalne imię.
– Nie obraź się, ale twoim rodzicom należy się nagana za kpienie sobie ze swojej córki – przechyliłem łeb trochę w lewo. Miałem nadzieję, że nie wyniknie z tego jakaś awantura, bo interesowały mnie umiejętności smoczycy.
Usiadłem jak prosila, ale popatrzyłem na swoją pierś, chyba nie eo końca pojmując aluzję jaką mnie uraczyła Zgniła.
– Czyli maddarę można zobaczyć? – zapytalem podnosząc spojrsenie na samiczkę. – A mozesz zobaczyć moja maddarę, a ja twoją?
autor: Barwny Kolec.
13 cze 2016, 17:59
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

Trochę się zdziwiłem. Z czego "trochę" nie oddawało w pełni wyrazu mojego pyska, gdy nieznajoma zaczęła mi wmawiać, że ja też potrafię czarować. Wcale, ani to wcale nie miałem powodów, żeby jej nie wierzyć. To była wspaniała wiadomość.
Machając zamaszyście ogonem podszedłem do niej podekscytowany.
– A... nauczysz mnie? – zapytałem wbijając w nią swój wzrok. Miałem nadzieję, że się zgodzi i jakkolwiek ta nauka miałaby wyglądać, na końcu będę potrafił to samo co ona. A nawet więcej!
– Moi rodzice nie powiedzieli mi, że każdy smok może władać magią. Nawet nie wiem, czy sami potrafią i naprawdę pozwolili mi tu przyjść.
Z czego "tu" oznaczało Wolne Stada, bowiem w moim małym umyśle kilku-księżycowa wyprawa to jak popołudniowy spacerek.
– Jestem Barwny i wiem... to imię do mnie nie pasuje – popatrzyłem znacząco na swoje białe łapy. – Sam nie wiem, co mieli na myśli nazywając mnie tak, ale wierzę, że kiedyś się dowiem – uśmiechnąłem się do Zgniłej.
autor: Barwny Kolec.
13 cze 2016, 14:30
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Bliźniacze Skały
Odpowiedzi: 640
Odsłony: 82380

Pewnego popołudnia obudziłem się z nowym postanowieniem. Dość wegetacji. To, że nie miałem żadnych opiekunów, wzorców, wcale nie oznaczało, że mogłem trwonić czas na głupoty. A głupotą było na przykład przesypywanie połowy dnia, albo dumania nad sensem istnienia mrowisk.
Mój pierwszy własny trening zamierzałem rozpocząć od nauczenia się posługiwania lodem, które odziedziczyłem po swoich wspaniałych rodzicach – rasie północnej. Jako, że pulsowała w moich żyłach ich czysta krew, miałem trochę łatwiej. Przynajmniej w teorii. A to, że zieję lodem, dowiedziałem się podczas zwykłego przeziębienia, kiedy to kichając przypadkowo zamrażałem blisko połowę jaskini.
Wyszedłem na otwartą przestrzeń uprzednio warując przy skałach jak rasowy łowca, aby tylko przekonać się, że w pobliżu nie ma absolutnie żadnego świadka. Nie licząc ptaków i innych zwierząt, rzecz jasna.
Póki co skupiłem się na samym, kontrolowanym wydobyciu zamrażającej substancji z paszczy. Służyły do tego usadowione na podniebieniu drobne, chropowate w dotyku gruczoły w kształcie drobnych otworów o średnicy nieco większej od źdźbła trawy. Tych gruczołów było w sumie dwa, na lewo i prawo od środka podniebienie, oddalone od siebie o około półtora szpona. Ilekroć dotykałem ich językiem odczuwałem kwaśny posmak, zaś chłodu praktycznie nigdy. Swoją anatomią interesowałem się raczej słabo, większość planów pokładając w najmądrzejszym doradcy, jakim był instynkt. W wolnym tłumaczeniu, oznaczało to, że nie działałem pod żadną presją z zewnątrz i raczej wsłuchiwałem się w swój organizm, który najlepiej podpowiadał mi, kiedy jestem gotów do jakiego treningu. Rzekłby ktoś, że to infantylne i trochę rozleniwiające podejście, ale zaraz... czy smokom gdzieś się spieszyło?
Stanąłem na lekko rozstawionych łapach i lekko napiąłem ich mięśnie, aby wgryźć się mocniej w podłoże. Poczuć je, usztywnić pozycję. Moją domeną (wbrew wyglądowi) była siła. Miałem silne łapy, pięknie zarysowane mięśnie pod futrem, aczkolwiek na tym etapie wzrostu dopiero przybierałem swą końcową formę.
Wziąłem kilka głębszych oddechów pauzując krótko między nimi dla oczyszczeniu myśli. Wiedziałem, że nie będę może miał tak komfortowo jak teraz, kiedy przyjdzie mi zmierzyć się z przeciwnikiem w chaosie walki, ale ziać lodem musiałem się dopiero nauczyć, potem skupienie wejdzie mi w nawyk – taką miałem nadzieję.
Skrzydła swobodnie opuściłem przy bokach usztywniając je kilka centymetrów od ciała.
Zapadła cisza, a ja słyszałem tylko bicie własnego serca. Wziąłem lekki wdech i opróżniłem płuca, a potem napełniłem je długim, mozolnym wdechem.
Wstrzymałem się na chwilę. Ale tylko na chwilę, żeby nie przeciągać tego co miało nadejść. Otworzyłem paszczę błyskając rzędem ostrych, małych kłów. Kiedyś zastanawiałem się, czy wystarczy po prostu otworzyć pysk, czy trzeba manipulować jego rozwarciem, wargami, czy nawet językiem. Szkoda, że nie miałem wielu wzorów, które mógłbym ponaśladować. Trudno było zastać smoka akurat, kiedy zieje lodem.
Powietrze łaskotało mnie po języku i podniebieniu. Czułem też prąd na gruczołach usytuowanych na sklepieniu paszczy. Wcześniej może na to nie zwracałem uwagi, ale teraz szczególnie wrażliwy byłem na doznania stamtąd.
Nie minęła chwila, a udało mi się wstrzyknąć do pędzącego potoku powietrza rzadką wydzielinę, która miała postać bezwonnej bezbarwnej, bezwonnej mgiełki. Oczywiście nigdy nie będzie mi dane jej zobaczyć w postaci przed reakcją z wilgocią.
Okazuje się bowiem, że to nie powietrze jest winne powstania lodowego podmuchu, ale naturalny składnych lodu, czyli woda.
Potok lodu w z mojej paszczy wyglądał jak poziomy słup pary. Im dalej od mojego pyska, tym gęściejszy i cięższy. Pierwszy raz w życiu widziałem śnieg w na początku pory Gorejącego Słońca. Bielutka pierzynka obsypała skały i trawy tworząc niecodzienny widok. Powietrze szybko ulotniło się z moich płuc. Kiedy skończyłem zionąć na języku czułem lekkie pieczenie. I ten charakterystyczny, metaliczno-kwaśny smok.
Pomlaskałem kilka razy, żeby się go pozbyć.
Wykonałem kilka razy to samo ćwiczenie utrwalając w pamięci, a raczej tworząc odruch, jak szybko zmrozić wrogowi głowę.
Pozostała jeszcze kwestia celności, która zostawiała wiele do życzenia. Pracowałem nad nią do późnego wieczora. Obierałem za cele kamienie, wysokie głazy, a nawet wymyślone cele za sobą, wykonując na ziemi różne warianty pozycji, odchylenia, skoki.
Jedyne co mi jeszcze sprawiało trudności to trafienie do celu ruchomego. I tu nie chodzi o cele, które się ruszały, tylko o sytuacje, kiedy ja byłem w ruchu. Ćwiczyłem to tak, że szedłem wzdłuż ściany ze skały i namierzałem wzrokiem jakiś charakterystyczny punkt na niej. Musiałem tutaj trochę popracować nad zręcznością, bo teren był trudny i nie patrząc pod łapy ciężko mi było przygotować ugięcie łap w taki sposób, aby utrzymać ciało na jednym poziomie, albo chociaż się nie potknąć.
Dojść do zadowalającego rezultatu było dość trudno, szczególnie jeśli chodziło o zianie lodem, czy ogniem. Na pewno jeszcze wyższy poziom trudności przynależał do plucia lodem z powietrza. I tu dalszy trening prowadziłem już po zmroku. Chwała niebiosom, że niebo pozostawało jasne prawie do rana. Smoki co prawda dobrze widziały w ciemnościach – bo jak by inaczej mogłyby funkcjonować w głębokich norach, albo ciemnych grotach? – ale rozproszenie, które towarzyszyło zmęczeniu i znudzeniu mogło się dla mnie skończyć naprawdę źle.
Mając już opanowane zianie we wszystkich możliwych wariantach pozostało mi już tylko pójść stąd, znaleźć sobie miłe posłanie i przespać się porządnie. Tak też zrobiłem. Odleciałem w stronę terenów stada Ognia.
autor: Barwny Kolec.
12 cze 2016, 20:45
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

Opuściłem niżej głowę, a oczy zaświeciły mi żywym światłem, gdy powietrze zadrżało, jakby napięte od ukrytej w sobie mocy, której teraz ktoś wskazał drogę ujścia i teraz pozwolił wartkim strumieniem popłynąć nieuczęszczanymi ścieżkami. Byłem świadkiem powstania czegoś nowego. Tworu wyniesionego przez niewidzialną łapę. Czyste światło, uwięzione w okrągłej formie. Małe słońce, rozświetlające okolicę i płoszące miliony iskierek wtopionych w błękitną łuskę smoczycy.
Patrzyłem na scenę z zapartym tchem i przeczuwałem, że magiczna kula nie była zła, choć może powstała ze złych emocji, pod wpływem gniewu, albo po prostu, żeby być katalizatorem rozpaczy.
Nawet ośmieliłem się pomyśleć, że gdyby smoki miały w złości tworzyć takie cuda... czym byłby wobec tego gniew? A jakiś piękny byłby świat pod tak nisko lewitującymi gwiazdami, których można by było dotknąć.
Właśnie. Czy mógłbym dotknąć tego promyczka? Przez chwilę wahałem się, czy to możliwe. Ale wypadało najpierw zapytać właścicielkę rozpromienioną pod deszczem drobniutkich iskierek. Choć była mała, niby nie stanowiła dla mnie zagrożenia, ale jednak władała mocą jakiej nie pojmowałem.
Zdecydowałem jednak spróbować nawiązać z nią jakąś małą znajomość. Wyszedłem po cichu ze swojej kryjówki.
– Hej... – odezwałem się do niej cicho. – Skąd umiesz tworzyć takie cuda? – zapytałem podchodząc do niej, ale nie na bliżej niż na długość dwóch skoków. Nie wyglądała na niebezpieczną, a raczej na bardzo zamyśloną.
autor: Barwny Kolec.
10 cze 2016, 8:17
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135318

Leciutki wiatr poruszył gałązkami wierzb maczających swe zielone warkocze w jeziorze. Drobniutkie listki zaszeleściły cicho, woda zaszemrała coś niewyraźnie. Nie musiałem się wysilać, żeby zrozumieć ten przekaz. Woń była aż nazbyt wyraźna żeby ją przegapić. Charakterystyczny zapach smoczego ciała zmieszany z delikatną nutką samiczych woni. W tej symfonii przodowała jednak najważniejsza, już nie taka subtelna woń. Siarka.
Obróciłem głowę w stronę Płomienia Pustyni i podniosłem się na równe łapy. Nie wykonywałem gwałtownych ruchów, aczkolwiek nie znaczyło to, że nie byłem gotów nawet zaatakować nieznajomej jeśli okazałaby się dla mnie jakimś zagrożeniem.
A zagrożeniem była, tylko, że potencjalnym. Jak każdy smok, czy inny drapieżnik.
Lecz zachowanie samicy nie zdradzało jakiś niebezpiecznych intencji. Zachowała odpowiednią odległość ode mnie i w dodatku nie zakradała się do mnie od tyłu.
Nie byłem w dziedzinie walk jakimś ekspertem, ale wydawała mi się nawet rozluźniona. Świadczyło o tym chociażby jej drobne gesty – takie jak na przykład opuszczenie skrzydeł, czy ruchy ogonem.
Zadziwił mnie jej sykliwy głos, ciekawy artefakt przodków. I od razu przypomniały mi się moje początki nauki w mowie, gdy ciężko mi było opanować wkradające się w każde słowo syczenie. Teraz było już lepiej, choć ostatnio nie miałem do kogo otworzyć gęby i trudno było powiedzieć, czy się przypadkiem nie uwsteczniłem.
Ciekawszy od jej dialektu był jednak przekaz wypowiedzi w którym nieznajoma nadała tym zielonkawym oparom jakieś złowrogie, ciemne moce. Niby nie uwierzyłem, ale i tak na wszelki wypadek wykonałem do tyłu dwa, nie, trzy, kroki odsuwając się od mgły.
Poprawiłem pierzaste skrzydła i przełknąłem skrzydła. Cicho jej odpowiedziałem:
– Dz-dziękuję za ostrzeżenie – zająknąłem się. Głupi ja. Znowu się nie popisałem swoją elokwencją.
Podniosłem błękitne oczęta na większego smoka.
– Jestem Barwny – przedstawiłem się jej, ale nie schylałem głowy. – Nie zaatakujesz mnie? – zapytałem dla pewności. Byłem zdziwiony, że smoczyca mnie nie zaatakowała z zaskoczenia.
autor: Barwny Kolec.
09 cze 2016, 21:29
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szmaragdowe ustronie
Odpowiedzi: 958
Odsłony: 132725

Nie da się ukryć, że Zgniła Łuska nie raz zetknie się z samcami różnego pokroju, różnych gatunków i różnej orientacji seksualnej. Ciężko wniknąć tak głęboko w umysł legendarnych gadów, aby orzec jednoznacznie co jest normalne, a co nie. Tym bardziej, że smoki żyją w świecie magii, mistycznych stworzeń, niecodziennych przygód.
Jednym z samców, które przyjdzie jej poznać był Barwny Kolec. Smok – świeżak. Czyli taki, który dopiero odciska swoje ślady na gruncie pod magiczną barierą.
Z pozoru kępka futra, do tego biała i jeszcze mała.
Taki właśnie byłem.
A ściągnęło mnie w to miejsce niezwykłe zjawisko. Pośród ciemności zauważyłem migoczące nieśmiało światełko.
Z początku pomyliłem je ze świetlikami – równie pięknymi pokazami ich naturalnych umiejętności. Ale im bliżej podchodziłem tym większe przekonanie o spotkaniu jeszcze bardziej interesującego przedmiotu kazało mi przyczaić się za krzakami i obserwować smoczycę. Znajdowałem się niedaleko niej i byłem niezdecydowany. Czy patrzeć na falujący w powietrzu gwiezdny pył, czy na smoczycę – która miała zaszczyt być pierwszym osobnikiem mego gatunku, która widziałem od wielu, wielu księżyców.

Wyszukiwanie zaawansowane